Pierwszy wyjechał prezydent. „Pan (Stanisław) Łepkowski, dyrektor kancelarii cywilnej telefonuje, że ze względu na bombardowanie Zamku w ciągu dnia dzisiejszego (1 września 1939 r. – piątek), Pan Prezydent wyjedzie tej nocy do wsi Błota, leżącej kilka kilometrów od miasta, na prawym brzegu Wisły, przy szosie do Falenicy, gdzie zamieszka w willi jednego ze swych znajomych. Jest to konieczne, bo Zamek nie posiada pewnego schronu przeciwlotniczego..." – zanotował w swym dzienniku wojennym premier Rzeczypospolitej generał Sławoj-Składkowski. Nie zanotował już, dlaczego nie szukano dla pana prezydenta jakiejś siedziby w samej Warszawie ze stosownym schronem, nie zanotował też, że była to informacja ściśle tajna, bo fakt wyjazdu ze stolicy pana prezydenta, wzywającego w swym orędziu naród do walki z odwiecznym, śmiertelnym wrogiem, mógł zrobić złe wrażenie na tymże narodzie. Tak zaczynał się wrzesień nieznany i do dzisiaj trudny do zrozumienia.
Z góry zaplanowana ucieczka
Już w niedzielę 3 września zapisuje Sławoj: „Pan Marszałek Śmigły zawiadomił mnie, iż wobec postępu Niemców należy przygotować ewakuację urzędów za Wisłę, na prawy jej brzeg, gdyż Marszałek przewiduje opór wojsk polskich na linii rzeki Wisła". Jak wiadomo, początkowe liniowe ugrupowanie wojsk polskich przewidywało bitwę graniczną, na całej 1900-kilometrowej długości granicy, lecz już owego 3 września Śmigły, odprawiając szefów misji wojskowej do Paryża i Londynu, stwierdził, że „front jest wszędzie przerwany. Pozostaje nam tylko odwrót za Wisłę, o ile jeszcze będzie to wykonalne". Oparcie linii obrony na Wiśle skracało front do ok. 600 kilometrów, oczywiście „o ile jeszcze będzie to wykonalne"! Jak wiadomo, tak jak wszystkie plany i wojenne manewry marszałka Śmigłego w tej wojnie, także i te zamiary i rozkazy okazały się niewykonalne.
Tymczasem w myśl wskazówek Naczelnego Dowództwa 4 września rozpoczęła się ewakuacja urzędów centralnych. Zaczęto od Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Prezydium Rady Ministrów. Dalej przygotowano eszelony dla Sejmu i Senatu, Ministerstwa Spraw Zagranicznych i wszystkich pozostałych ministerstw, Najwyższej Izby Kontroli, Najwyższego Trybunału Administracyjnego, Sądu Najwyższego i całego Ministerstwa Sprawiedliwości. Można bez ryzyka przesady sądzić, że jeśli naród polski walczył na dziesiątkach pól bitewnych i bronił swych wsi i miast, to państwo polskie po prostu sobie wyjeżdżało. Co więcej, jak wynika z dokumentów, szczegółowe plany owej ewakuacji zostały przygotowane już w lipcu, na blisko dwa miesiące przed wybuchem wojny, a dyrektor Józef Ołpiński z Prezydium Rady Ministrów osobiście wizytował miejscowości docelowe, przewidywane dla poszczególnych urzędów. Być może absurdalność całego tego planu staje się oczywista, gdy zważyć, że „policja województwa warszawskiego kierowana jest do Brześcia, policja województwa Łódź – do Lwowa, policja śląska do Brześcia, policja miasta Warszawy do Łucka. Tu również kierowana jest policja województw pomorskiego i poznańskiego".
Tymczasem do Warszawy docierają pierwsze transporty rannych z pól bitewnych i pierwsze grupy uciekinierów spod Częstochowy i z Wielkopolski. Wraz z nimi do ludzi powoli, bo powoli, jednak zaczyna docierać prawda o tej wojnie i polskiej klęsce. Tym samym pojawiają się też pierwsze oznaki dezorganizacji i chaosu, którym próbuje przeciwdziałać prezydent Warszawy major Stefan Starzyński – mimo jednoznacznych rozkazów marszałka zdecydował nie opuszczać swojej Warszawy. W miejsce nieobecnych służb porządkowych powołuje Straż Obywatelską z majorem Januszem Regulskim.
Exodus ludności cywilnej
6 września na polecenie marszałka Śmigłego płk Roman Umiastowski w radiowym apelu wezwał ludność stolicy do kopania rowów przeciwczołgowych, a młodych mężczyzn, zdolnych do walki, o opuszczenie Warszawy i udanie się na wschód, gdzie mogliby zostać wcieleni do wojska. Jak szacuje historia, z miasta wyszło 200, a może nawet 300 tysięcy ludzi. Tym samym jednak uruchomione zostały nastroje i mechanizmy panikarskie, zapychając szosy i drogi na wschód tysiącami ludzi uciekających przed wojną z całymi rodzinami i całym swym dobytkiem.