Mimo że swoje liczne książki – zbiory felietonów, satyr czy skeczy – podpisywała jako Stefania Grodzieńska, to nie należy zapominać, że od 1937 r. nazywała się Grodzieńska-Jurandot. I że to właśnie Jerzy Jurandot, poeta, dramaturg i autor tekstów piosenek, nakłonił żonę do pisania. Byli małżeństwem 42 lata, aż do śmierci Jurandota w 1979 r., a ich związek z pewnością można zaliczyć do bardzo udanych, ich życie bowiem przepełniały: miłość, szacunek i wspólna fascynacja słowem. Stefania wyspecjalizowała się w ironicznym i przenikliwym ujęciu relacji damsko-męskich, a za „broń" służyły jej groteska, purnonsens, abstrakcyjny żart, choć nieobce jej były także teksty poważne, jak choćby zbiór wierszy „Dzieci getta", które w 1949 r. wydał PIW, a które Grodzieńska opublikowała pod pseudonimem Stefania Ney – nieprzypadkowym, ponieważ „Ney" to było panieńskie nazwisko jej matki.
„Emigranckie dziecko"
Tak sama siebie określała, a właściwie zaliczała do grona tych dzieci, których los determinowały przełomowe wydarzenia w dziejach Europy. Stefania Nina Grodzieńska urodziła się 2 września 1914 r. w Łodzi – kilka tygodni wcześniej rozpoczęła się Wielka Wojna. Poczęta została jednak w Genewie, gdzie jej matka jako młodziutka studentka poślubiła obywatela Szwajcarii, wykładowcę na genewskim uniwersytecie. Związek ten nie należał do udanych, skoro 18-letnia Eleonora w dziewiątym miesiącu ciąży zdecydowała się dotrzeć do swojej rodziny w Łodzi, gdzie urodziła córkę. W krótkim czasie, z niemowlęciem przy piersi, wyjechała do Moskwy, a tam powtórnie wyszła za mąż – tym razem za zrusyfikowanego Litwina. Mała Stefcia zdążyła zachwycić się rosyjskim baletem, zwłaszcza primabaleriną Jekateriną Geltzer. Jako niespełna trzylatka rozpoczęła naukę tańca, ale po wybuchu rewolucji październikowej rodzina „błąkała się po Europie, co parę lat osiedlając się w innym kraju" (Stefania Grodzieńska, „Wspomnienia chałturzystki"). Stefcia trafiła wreszcie do swych dziadków w Łodzi, a po latach w zbeletryzowanych „Wspomnieniach..." zapisała: „Tu po raz pierwszy przygarnięto z sercem mnie dziesięcioletnią, potwornie samodzielną i nieufną, mówiącą swoistym esperantem, będącym rosyjsko-francusko-niemiecką mieszaniną. W Łodzi rzucono mnie od razu na szerokie wody, posyłając do polskiej szkoły" (ukończyła Żeńskie Gimnazjum Janiny Pryssewiczówny). Odskocznią od codziennych trosk stały się lekcje baletu, które w szkole Ireny Prusickiej zafundował jej dziadek.
Po latach nie czyniła rodzicielce wyrzutów o odesłanie jej do dziadków, przeciwnie – wyrażała się o niej z wielkim szacunkiem: „Nigdy w życiu nie znałam osoby równie czarującej, łączącej łagodność z poczuciem humoru, urodę z inteligencją, lekkomyślność z wykształceniem, radość życia w najgorszych okolicznościach z nostalgią w najlepszych. Moja matka wyglądała na małą niezaradną kruszynkę, a w czasie swego niedługiego i bardzo ciężkiego życia była krawcową, modystką, urzędniczką w biurze adwokackim, przewodniczką po muzeach paryskich z Luwrem na czele, nauczycielką trzech języków, tłumaczką z pięciu języków, ale sława jej w łacińskiej dzielnicy Paryża zbudowana została na niskich cenach, które pobierała za nielegalne reperowanie garderoby najbiedniejszym studentom" (cyt. jak wyżej). Mimo finansowych problemów od czasu do czasu odwiedzała dorastającą córkę. Gdy Stefania osiągnęła pełnoletniość, przeprowadziła się do Warszawy.
Cyrulik Warszawski i nie tylko
Choć miała wykształcenie baletowe, to zawodową karierę rozpoczynała jako girlsa tańcząca w warszawskich rewiach, tak popularnych w przedwojennej stolicy. Występowała w Teatrze Cyganeria i Teatrze Kameralnym. Została także modelką Domu Mody Herse. Aż wreszcie dostała angaż w Cyruliku Warszawskim, gdzie dyrektorem artystycznym był owiany sławą Fryderyk Járosy (notabene w 1988 r. Grodzieńska wydała poświęconą mu książkę – „Urodził go »Niebieski Ptak«"). We „Wspomnieniach chałturzystki" opisała ich pierwsze spotkanie: na wieść, że została przyjęta do zespołu Cyrulika, powiedziała dyrektorowi, by ją kopnął, bo nie wierzy w swoje szczęście. Ten miał odpowiedzieć: „Nie zajmuję się w tym teatrze pracami fizycznymi, od tego są maszyniści – huknął gniewnie Járosy i zawołał w kierunku sceny: – Panie Ressau! Jak pan przyszprajsuje tę zastawkę, to niech pan kopnie nową artystkę!".
Wyróżniała się w tłumie girls – wszystkie jej koleżanki były wysokimi blondynkami, ona zaś miała drobną figurę i ciemne włosy, które w czasie występów zakrywała peruką w kolorze blond. Ale w 1937 r., w czasie prób do programu „Słońce", na scenie Cyrulika wypatrzył ją Jerzy Jurandot, zaledwie trzy lata od niej starszy, lecz już uznany autor skeczy i tekstów piosenek.