Sławomir Sowiński w artykule „Kto ostudzi polityczną gorączkę" niedwuznacznie sugeruje, że Kościół katolicki w Polsce powinien w obecnej sytuacji politycznej i społecznej kolejny raz wziąć na siebie zadanie mediatora między uczestnikami rozpalającego się coraz bardziej konfliktu. Podpowiada, że obecni po wszystkich stronach sporu, ale marginalizowani państwowcy, ludzie kompromisu, politycy traktujący swą misję jak służbę, a nie walkę, „czekają dziś na jakiś głos czy też gest ze strony Kościoła zachęcający ich politycznych liderów, współpracowników, konkurentów i sojuszników do zaprzestania wyniszczającej politycznej walki".
Zignorowany głos
Taki gest ze strony Kościoła już miał miejsce. Tyle, że przeszedł bez echa, a właściwie został całkowicie zignorowany. 12 grudnia, w przeddzień kolejnej rocznicy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, ale też w przeddzień uroczystego otwarcia w wielu świątyniach Drzwi Świętych z racji ogłoszonego przez papieża Franciszka Roku Miłosierdzia, Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wydało komunikat, który jednoznacznie odnosił się do sytuacji w kraju. Biskupi wezwali do przebaczenia i pojednania.
„Przebaczenie stanowi siłę, która przywraca nam nowe życie i dodaje odwagi, aby patrzeć w przyszłość z nadzieją" – przypomnieli. Zaapelowali o zaprzestanie osądzania i potępiania bliźnich. Podkreślili znaczenie solidarności, niezbędnej nie mimo ludzkiej słabości, ale właśnie ze względu na nią. „Człowiek może być solidarny, bo potrzebuje solidarności; może się dzielić, bo mu czegoś brakuje; może kochać, bo potrzebuje miłości. Jednakże ten fundament miłosierdzia może zostać zniszczony przez pokusę faryzejskiej doskonałości. Tam gdzie znika świadomość własnej słabości, tam też solidarność staje się niemożliwa. Trudno sobie wyobrazić dobrze funkcjonującą wspólnotę polityczną bez solidarności czy też przenikniętą duchem pokoju wspólnotę międzynarodową pozbawioną gotowości do wykraczania poza czysto partykularne interesy. Gdyby życie społeczne było pozbawione solidarności, łatwo zamieniłoby się ono w piekło zgotowane człowiekowi przez człowieka" – czytamy w dokumencie.
Skoro tego rodzaju ważny głos zostaje gremialnie zbagatelizowany, to co jeszcze Kościół katolicki może zrobić? Myślę, że na poziomie gestów i oficjalnych wypowiedzi niewiele. Może jedynie przypominać zawarty w komunikacie Prezydium KEP apel, tak, jak to zrobił np. metropolita katowicki abp Wiktor Skworc w rocznicę pacyfikacji kopalni „Wujek". Jakiekolwiek działania o charakterze mediacyjnym przypominałyby raczej wkładanie palca między drzwi, które lada moment z wielką siłą się zatrzasną. Aby je zatrzymać, trzeba czegoś o wiele skuteczniejszego.Trzeba wielu rąk, gotowych do wspólnego wysiłku dla dobra obywateli i państwa.
Bolesne podziały
Istnieje bardzo istotny powód, który sprawia, że Kościół katolicki w Polsce w tej chwili nie może skutecznie wziąć na siebie roli mediatora między uczestnikami politycznego i społecznego konfliktu. Zadanie rozjemcy wymaga możliwości wzniesienia się ponad podziały, bezstronności, neutralności. Tymczasem boleśnie rozdzierające polskie społeczeństwo podziały dotykają również Kościoła i znajdują w nim odbicie. Nie tylko na poziomie biskupów i duchownych. Przede wszystkim dotyczą milionów wiernych, wśród których coraz częściej różnice polityczne okazują się silniejsze niż gotowość do spełniania Chrystusowego pragnienia „aby byli jedno". Sytuację usiłują na swoją korzyść wykorzystać politycy, instrumentalizując Kościół zarówno jako instytucję, jak i jako wspólnotę. Dotyczy to w równym stopniu tych, którzy starają się z Kościoła uczynić swojego poplecznika, jak i tych, którzy ustawiają go w roli chłopca do bicia czy wręcz przeciwnika politycznego.