Marek Jurek: Katolicy przed wyborem

PiS konsekwentnie sabotuje walkę o życie. Czy katolicki konserwatysta może popierać taką partię? – zastanawia się polityk Prawicy Rzeczypospolitej.

Aktualizacja: 16.04.2020 21:40 Publikacja: 16.04.2020 18:03

Marek Jurek: Katolicy przed wyborem

Foto: Fotorzepa, Dariusz Golik

Gdy w połowie kwietnia – w środku pandemii – w porządku obrad Sejmu pojawił się obywatelski projekt ustawy „Zatrzymaj aborcję", wielu ludzi zaczęło się zastanawiać: dlaczego teraz? Czy Jarosław Kaczyński, wstrząśnięty zarazą, zmienił zdanie? A może to jakiś manewr wyborczy? Tymczasem nic się nie zmieniło, ustawa pojawia się w Sejmie teraz, bo PiS zajmować się nią nie chce i nie jest to żaden paradoks. Minęło od wyborów wiele dobrych miesięcy, kiedy można było sprawę tę podjąć, korzystając również ze świeżo odnowionego mandatu, a także z sukcesu innych partii głosujących wcześniej za ochroną życia – PSL i Konfederacji. Koniunktura była dobra, mandat świeży, potencjalna większość szeroka. Ale PiS tej ustawy nie chciało.

Pojawia się w Sejmie teraz, w środku pandemii, bo postępowania w sprawie tego obywatelskiego projektu PiS nie zakończyło w trakcie poprzedniej kadencji Sejmu, w której projekt ten został wniesiony, i przymusza je do tego ustawa. A także dlatego, że nie chciało się nim zajmować przez poprzednie miesiące. Zbliża się ustawowy termin i teraz musi podjąć ten krok formalny.

Dwie zasady

Założenia doktrynalne PiS w sprawie ochrony życia zostały sformułowane 13 lat temu, w czasie, gdy z grupą przyjaciół odchodziłem z tej partii. Sprowadzały się do dwóch tez. Pierwszej, Jarosława Kaczyńskiego, przedstawionej na klubie parlamentarnym. Partia, która chce mieć poparcie ponad 30 proc., nie może i nie powinna mieć jednego zdania w sprawie aborcji. I drugiej, dopełniającej pierwszą, przedstawionej przez Ludwika Dorna w komitecie politycznym, że nie możemy się dzielić na lepszych i gorszych katolików, więc ów „brak jednego zdania" nie oznacza, że politycy popierający prawo do życia mogą zbyt gorliwie działać na jego rzecz, a szczególnie – że mogą publicznie przekonywać kolegów z partii do zmiany stanowiska. Cały pozorny imposybilizm PiS w sprawach cywilizacji życia z lat 2007–2020 był w istocie twardą, konsekwentną realizacją tych dwóch zasad.

Załóżmy, że pierwsze z tych założeń jest (socjologicznie) prawdziwe, że istotnie partia, która chce mieć 30 proc. poparcia, nie może mieć jednego zdania w sprawie aborcji. Co z tego wynika dla ludzi świadomych, że prawo do życia niewinnego człowieka ma charakter absolutny, że skoro żyjemy w społeczeństwie, które nawet wobec seryjnych morderców i sprawców zbrodni wojennych wyłącza karę śmierci, tym bardziej musimy się go domagać dla ludzi niewinnych? Wynika tyle, że katolicy i inni zwolennicy cywilizacji życia w tych warunkach nie powinni głosować na partie bezpośrednio walczące o władzę, że powinni mieć inną reprezentację polityczną. Czy wpływ tą drogą może być skuteczny? Oczywiście, partia niemająca jednego zdania w sprawie aborcji może nie tylko być „za, a nawet przeciw", ale również „przeciw, a nawet za" życiem, jeżeli zostanie do tego skutecznie nakłoniona. To wymaga jednak oddziaływania zewnętrznego, a nie wewnętrznego. Także wykazania walczącej o pełnię władzy partii, że skoro może tylko częściowo reprezentować katolików i innych zwolenników cywilizacji życia – będzie przez nich najwyżej częściowo popierana.

Alternatywa jako wartość

Powyższy wniosek przestał być teoretyczny po poprzednich wyborach. Katolicy (i inni zwolennicy cywilizacji życia) mają dość szeroki wybór. Mogą przecież głosować na Konfederację i PSL. Konfederacja nie ma ideologicznych kompleksów utrudniających sprzeciw wobec kontrkultury śmierci. PSL pokazało wielokrotnie, że stanowi skuteczną blokadę demokratycznego wahadła, którym uparcie straszy PiS, bo to PSL zablokowało (mimo udziału w rządzie) forsowaną przez premiera Tuska i PO ustawę o związkach partnerskich. Władysław Kosiniak-Kamysz był jedynym liderem partyjnym, który głosował przeciw skierowaniu do prac ustawodawczych aborcjonistycznego projektu Barbary Nowackiej.

Projekt ten, negujący wprost orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 28 maja 1997 r. (uznające ochronę życia w każdej fazie za wymóg konieczny praworządnej demokracji), marszałek Kuchciński, nie kierując go do weryfikacji w Komisji Ustawodawczej, faktycznie uznał za zgodny z konstytucją. Na czele antykonstytucyjnej koalicji stanęli wtedy Jarosław Kaczyński i Grzegorz Schetyna, na czele koalicji sumień, która wbrew bossom partyjnym wygrała – Władysław Kosiniak-Kamysz.

Głosowania w opozycji to co innego niż polityka u władzy. W wypadku Konfederacji nie ma większych wątpliwości, że będą dobrze głosować. Czy będą jednak dobrze przekonywać? Czy będą zabiegać o większość? Czy – krótko mówiąc – będą prowadzić politykę (a nie tylko uprawiać retorykę) cywilizacji życia? Historia tego kierunku nie daje żadnej pewności. Przypadek Romana Giertycha jest tu bardzo instruktywny. W latach 2006–2007 odegrał on pozytywną rolę, jeśli chodzi o zmniejszenie podatków dla rodzin wychowujących dzieci, jednak jego zaangażowaniu na rzecz prawa do życia towarzyszyły, również w najbardziej kluczowych momentach dla sprawy, odstraszające ataki na tych, od których zależało przegłosowanie tej zmiany.

Lubiłem wtedy mówić, że trzech ludzi uparcie w każdej chwili redukuje projekt zmiany konstytucji (zgłoszony przez jedną trzecią izby i skierowany przez ponad dwie trzecie do prac ustawodawczych) do rangi „projektu LPR": Adam Michnik, bp Tadeusz Pieronek i Roman Giertych. Obawy, że Konfederacja będzie iść podobną drogą, że będzie podnosić sprawy jako sztandar partii, bardziej zabiegając o własny rozgłos i paręnaście, może kilkadziesiąt mandatów więcej, a nie o zbudowanie nowej większości, nie są pozbawione podstaw. Do Konfederacji należy stałe rozwiewanie tych wątpliwości.

Inne wątpliwości musi budzić PSL. Władysław Kosiniak-Kamysz podobnie jak PiS kwalifikuje sprawy cywilizacji życia jako światopoglądowe kwestie (subiektywnego) sumienia. W tej, jak i na przykład w kwestiach europejskich stanowisko PSL jest w istocie zbliżone do PiS, różnią się gdzie indziej. Jednak to, co jest słabością, jest też atutem. Podstawą niezależności jest dywersyfikacja możliwości. Alternatywa nie musi być lepsza, wystarczy, że nie jest gorsza. Wystarczy równoważna alternatywa, by zmusić zabiegających o poparcie, by o nie naprawdę konkurowali.

Alternatywa, jaką PSL stanowi dla PiS, jest wartością samą w sobie. Oczywiście jest jeszcze szerszy, a raczej polityczny kontekst. Konkretnie – związki PSL z liberalną opozycją. Warto jednak pamiętać o niewątpliwej funkcjonalnej zalecie PSL. O tym, że wielokrotnie dowiedli, że będąc u władzy w lewicowych czy liberalnych koalicjach, skutecznie chronili prawne instytucje cywilizacji chrześcijańskiej. W koalicjach tych PSL zachowywało bez porównania większą samodzielność niż dziś partie Gowina czy Ziobry w koalicji z PiS. Ich zdolność blokowania lewicowo-liberalnej polityki jest historycznie dowiedziona. Oczywiście, lepiej, żeby w ogóle nie trzeba jej było blokować. Ale w demokracji władza ulega zmianie, prędzej czy później, to należy do natury systemu. Kto zakłada, że nigdy do tego nie dojdzie, kto nie chce zabezpieczać interesów kraju i na taką ewentualność – okłamuje siebie albo społeczeństwo. Chyba że zmiana będzie miała inny charakter, ale tu też PSL daje nadzieję.

Optimum narodowe?

Zastrzeżenia do partii mogących być alternatywą dla PiS trzeba brać poważnie. W przeciwnym wypadku alternatywa przestanie być tym, czym być powinna: możliwością wyboru, a nie opcją konieczną. Pamiętając o zasadzie (wynikającej w wielkim stopniu z polityki PiS właśnie), że zachowanie w opozycji wcale nie przesądza polityki u władzy – można dojść do wniosku, że nie warto uruchamiać dynamiki Konfederacji czy PSL, że to, gdzie idą, nie jest alternatywą dla PiS, że samo PiS jest dziś realnym optimum narodowym, że w tej chwili niczego lepszego nie będzie.

Można przyjąć takie założenie pod warunkiem zachowania wewnętrznej uczciwości: w pamięci o sabotowaniu walki o życie, a nawet o bezczynności w wykonywaniu obecnej ustawy, o traktacie lizbońskim, o polityce europejskiej opartej na założeniach: „chcemy Polski takiej jak UE", „w sprawie wartości nic nas nie różni". Krótko mówiąc, PiS pozostaje jedną z opcji dla opinii katolickiej; można tak jak Gowin: głosować, ale się nie cieszyć. Bez żadnego entuzjazmu dla tej partii, z całą świadomością, że alternatywy dla niej są nie tylko uprawnione, ale też poszukiwane i pożądane.

Autor był marszałkiem Sejmu RP w latach 2005–2007.

W latach 2007–2018 kierował partią Prawica Rzeczypospolitej

Gdy w połowie kwietnia – w środku pandemii – w porządku obrad Sejmu pojawił się obywatelski projekt ustawy „Zatrzymaj aborcję", wielu ludzi zaczęło się zastanawiać: dlaczego teraz? Czy Jarosław Kaczyński, wstrząśnięty zarazą, zmienił zdanie? A może to jakiś manewr wyborczy? Tymczasem nic się nie zmieniło, ustawa pojawia się w Sejmie teraz, bo PiS zajmować się nią nie chce i nie jest to żaden paradoks. Minęło od wyborów wiele dobrych miesięcy, kiedy można było sprawę tę podjąć, korzystając również ze świeżo odnowionego mandatu, a także z sukcesu innych partii głosujących wcześniej za ochroną życia – PSL i Konfederacji. Koniunktura była dobra, mandat świeży, potencjalna większość szeroka. Ale PiS tej ustawy nie chciało.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę