Wydawać by się mogło, że opisując holenderską Partię Wolności, która w wyborach parlamentarnych 15 marca wypadła znacznie poniżej prognoz i oczekiwań, należałoby przedstawić ją rzeczowo – jako ugrupowanie antyeuropejskie i antyimigracyjne. Partia Geerta Wildersa krytycznie ocenia funkcjonowanie Unii Europejskiej i nie akceptuje zmian, jakie wnosi do społeczeństwa nadmierny napływ imigrantów. Takie określenia są więc oczywiste, a przy tym jasne i zrozumiałe.
Przyjrzyjmy się jednak informacjom powyborczym: „Przerwany marsz populistów", „Wybory w Holandii nie pchnęły populistów naprzód", „Premier Holandii chce zatrzymać populistyczne domino w Europie". Czy rzeczywiście zawierają informacje? Owszem, ale tylko dla tych, którzy i tak wiedzą. Tylko czytelnik zorientowany w sytuacji – w Holandii i w Europie – ma szansę się domyślić, o kim i o czym jest mowa. Innym pozostaje wrażenie, że chyba dobrze się stało, bo ci populiści to jakieś podejrzane figury, których poczynania i postępy trzeba koniecznie zastopować. Przerwany marsz populistów, populistyczne domino? Cóż to konkretnie znaczy?
Słownik Języka Polskiego PWN definiuje populizm jako „popieranie lub lansowanie idei, zamierzeń, głównie politycznych i ekonomicznych, zgodnych z oczekiwaniami większości społeczeństwa w celu uzyskania jego poparcia i zdobycia wpływów lub władzy". Problem w tym, że taka definicja, zastosowana do oceny programów i działań wszystkich partii i polityków, jest kompletnie bezużyteczna. Nie da się bowiem ocenić, czy jakaś partia proponuje takie czy inne posunięcie, ponieważ uważa je za słuszne i wskazane, czy też dlatego, że na pewno spodoba się ono wyborcom. Intencje ugrupowań są w gruncie rzeczy niesprawdzalne.
Weźmy na przykład podatki albo wydatki na ważne społecznie cele, takie jak edukacja czy ochrona zdrowia. Nie ma takiego wyborcy, który życzyłby sobie, by podatki były jak najwyższe. Każdy woli płacić mniej niż więcej. Czy to znaczy, że każda partia, która postuluje obniżenie podatków, kieruje się populizmem? Może to populiści przewodzą konserwatystom i liberałom, skoro partie o takiej orientacji widzą generalnie sens w utrzymywaniu podatków na niskim poziomie? Może partie lewicy, opowiadając się za utrzymaniem wysokich podatków, ale tłumacząc, że da to środki na szkoły czy szpitale, dają pokaz populizmu?
Oczywiście, że nie. Takie założenie wiodłoby prostą drogą do wniosku, że populistami są wszyscy albo nikt. Populizm można zarzucić każdej partii, bo każda zabiega o głosy wyborców i pragnie zdobyć ich przychylność. W takim ujęciu populizm to kwestia stopnia: u jednych jest go więcej, u innych mniej. W dodatku, przynajmniej na etapie kampanii wyborczej, niełatwo oddzielić prawdziwe zamierzenia od tego, co jest obliczone wyłącznie na przyciągnięcie głosów.