Czyżby błąd w tytule? Przecież wszyscy wiemy, że żyjemy w epoce społeczeństwa informacyjnego! Niestety, rewolucyjne zmiany w sposobie przekazu i dostępności informacji mają drugie oblicze – przy wszystkich zaletach technologie teleinformatyczne wywołują też wiele problemów, np. fake newsów.
Wiele osób sądzi, że jeśli problem ten związany jest z rozwojem technologii, także technologia powinna znaleźć na niego receptę. Naiwna wiara, sprawa jest bardziej skomplikowana i dotyczy tajemnic ludzkiej percepcji, nabywania przez nas wiedzy. Wyobraźmy sobie towarzyskie spotkanie, na którym jedna z osób przekazuje nam niespodziewaną wiadomość. Trudno w nią uwierzyć, ale z pomocą przychodzi nam długoletnia znajomość mówiącego. Osoba ta wykorzystuje nieświadomie swoją reputację, jednocześnie potwierdzając – wobec uznania przekazanej wiadomości za prawdziwą – swą środowiskową pozycję. A my, przyjmując te wiadomości, wierzymy, że wzbogacają one naszą wiedzę o świecie. Taki właśnie sposób komunikacji kształtuje naszą percepcję świata. Adaptujemy informacje z różnych źródeł pod warunkiem, że jesteśmy w stanie przypisać im wiarygodność.
Nie mamy wyjścia, nie prowadzimy przecież studiów nad każdym problemem i wiara w wystawiane przez innych świadectwa staje się naszym rozumieniem rzeczywistości. Wierzymy, że nawigacja GPS prowadzi nas prawidłowo, a zapisana przez lekarza kuracja poprawi nasz stan zdrowia – twórców tych informacji obdarzamy wysoką wiarygodnością, wierząc, że zwodzenie nas nie leży w ich interesie.
Przyjrzyjmy się fake newsom. Mimo że podawana w sieci informacja wymyka się często naszej zdolności oceny wiarygodności, jej wzmocnienie przez bezrefleksyjne powtórzenia ze strony setek uczestników internetowych działań zmienia nasz stosunek do niej. Jeśli tyle osób w to wierzy, to ja może też powinienem – myślimy. Jeden z ważnych światowych polityków po zwróceniu mu uwagi, że używa na Twitterze zafałszowanych statystyk, odpowiedział z porażającą szczerością, że „to nie moja wina, to był tylko retweet".
Nie przez przypadek użyłem powyżej terminu „uczestnik", a nie „użytkownik internetu" – tak, internauci tworzą nasze cyfrowe otoczenie, a nie tylko z niego korzystają! A otoczenie to tworzy dzisiaj już połowa populacji świata, oczywiście w zdecydowanej większości nam nieznana. Warto więc uświadomić sobie, że znaczna część uczestników tej „zabawy" ma ambicje tworzenia interesujących informacji bez specjalnego szacunku dla ich prawdziwości. A ponieważ każdy z nich dla swych przemyśleń ma setki internetowych adresatów o podobnie nieznanej reputacji, sytuacja staje się jasna. Jesteśmy zalewani informacjami o niemożliwej do ustalenia wiarygodności. Dodajmy do tego fakt, iż duża część postów jest tendencyjnie spreparowana przez służby specjalne autorytarnych państw. Po wykrytej ingerencji rosyjskich służb w przebieg wyborów prezydenckich w USA zaczęto nawet używać terminu „światowa wojna informacyjna", taki bowiem charakter osiągnęły dzisiaj możliwości sieciowej dezinformacji.