Jan Paweł II: papież, który zadziwił Kościół i świat

Czterdzieści dwa lata po wyborze Jana Pawła II na biskupa Rzymu trudno zdefiniować jego długi i zaskakujący pontyfikat. Jest wiele jest aspektów tego papieża, który zadziwił Kościół i świat.

Publikacja: 22.10.2020 12:48

Jan Paweł II

Jan Paweł II

Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski

Z pewnością jego dziedzictwem jest wiara, ale także twórcze przyjęcie Soboru Watykańskiego II. Karol Wojtyła był protagonistą XX wieku, sam doświadczył jego bolesnej historii i pomógł ją zmienić wraz z pokojowym przejściem w Polsce 1989 roku. Połowa kontynentu, który żył za żelazną kurtyną, zawdzięcza mu swoją wolność, ale nawet w tych krajach pamięć o nim jest przyćmiona – co po 40 latach od upadku komunizmu w Europie widać po nikłej świadomości roli, jaką w tych epokowych przemianach odegrał polski papież. Żyjemy w czasach silnie skoncentrowanych na bieżących wydarzeniach, które z trudem mierzą się z przeszłością i którym brakuje wizji przyszłości. Więźniowie teraźniejszości to tytuł książki socjologa Giuseppe De Rity, która mówi o społeczeństwie włoskim, ale może być także punktem wyjścia do refleksji nad naszym globalnym światem, w którym historia wyszła z mody i trudno podtrzymywać uniwersalne projekty. Europejczycy chorują na prezentyzm: im bardziej rozpada się czas, tym bardziej redukuje się nasza tożsamość, kurczy się do ego, małego i wykluczającego, i barykaduje się w kulcie narcyzmu.

Wojtyła był człowiekiem zanurzonym w historii, ożywionym wiarą, że „wszystko może się zmienić”, jak stwierdził w pamiętnym przemówieniu, które w 2003 roku, będąc już starszy i chory, skierował do korpusu dyplomatycznego przy Stolicy Apostolskiej. Jan Paweł II był przede wszystkim „człowiekiem Boga”, jak stwierdził Papież Franciszek w niedawnym wywiadzie książkowym z Luigim Marią Epicoco: „Wystarczyło popatrzeć, jak się modli, żeby zrozumieć, że potrafił zanurzyć się bez reszty w tajemnicy Boga. Ten, kto się modli, zawsze potrafi postrzegać zdarzenia w sposób transcendentny”.

Dla Rzymu był biskupem, który zwracał uwagę na najróżniejsze obszary miasta, odwiedzając kolejno jego parafie i obdarzając zaufaniem te kościelne wspólnoty, które do tej pory pozostawały w cieniu. Rzymianie, którzy go kochali, do dziś pozostają pod wrażeniem jego rzymskich dialektyzmów: „damose da fa!” i „volémose bene”, które świadczyły o tym jak bardzo starał się „być stąd”.

Dla Włoch przez 27 lat był „prymasem”, co miało dla niego szczególne znaczenie. Nie tylko dlatego, że będąc Polakiem interpretował tytuł prymasa w jego szerokim i pełnym znaczeniu, a la Wyszyński, ale przede wszystkim dlatego, że sam tak mówił o sobie i czuł się głęboko Włochem, i to w sposób o wiele bardziej wyrazisty niż robili to jego poprzednicy narodowości włoskiej. W jego oryginalnej teologii narodów Rzym i Włochy miały szczególne powołanie. W 1986 r. w przemówieniu do Kwirynału – a warto zauważyć, że obecna siedziba Prezydenta Republiki Włoskiej do 1870 r. była rezydencją papieża – mówił: „Naród włoski jest odbiorcą i uprzywilejowanym stróżem spuścizny apostołów Piotra i Pawła: dziedzictwa wybitnie duchowego, czyli kulturowego, moralnego i religijnego zarazem; dziedzictwa żywego”. Wyrazy wielkiego szacunku i miłości do Włoch znajdujemy też w liście do włoskiego episkopatu z 1994 roku, kiedy zwołał on specjalną modlitwę o jedność Włoch zagrożonych kryzysem politycznym i secesjonistyczną presją Ligi Północnej: „Jestem przekonany że Włochy jako naród mają wiele do zaoferowania całej Europie. Zgodnie ze swoją historią, Włochom w sposób szczególny powierzono zadanie obrony dziedzictwa religijnego i kulturowego wszczepionego Rzymowi przez apostołów Piotra i Pawła dla całej Europy”. Początkowo Wojtyła bał się, że nie zostanie zaakceptowany przez Włochów. Potem został ich przywódcą. Wystarczy wspomnieć o uczuciach Włochów wobec niego w trudnych chwilach pontyfikatu, takich jak zamach 1981 roku, i tych radosnych, jak Jubileusz Roku 2000 i Światowe Dni Młodzieży na Tor Vergata w Rzymie, które dla ich uczestników pozostają najważniejszym wydarzeniem religijnym w życiu. Papież miał wobec Włoch złożony plan, w którym zwykłe duszpasterstwo parafii zostało zintegrowane z pracą ruchów kościelnych, a dążeniu do ewangelizacji towarzyszyło ponowne odkrycie pobożności ludowej. Chrześcijaństwo ludu Jana Pawła II „to nie tylko religia ludowa, ale złożone i wielorakie doświadczenie chrześcijańskie: zbiór segmentów doświadczenia religijnego, także różniących się od siebie”, napisał Andrea Riccardi, historyk i założyciel Wspólnoty Sant'Egidio. To wizja nieróżniąca się od wizji papieża Franciszka, dla którego wzorem nie jest kula, ale „wielościan, odzwierciedlający połączenie wszystkich części, które zachowują w nim swoją oryginalność”.

Ciągłość między Wojtyłą a Bergoglio jest przedmiotem dyskusji w Kościele. We wspomnianym wywiadzie książkowym sam Papież Franciszek ostrzega przed „pewnymi ideologicznymi interpretacjami” magisterium Jana Pawła II i zauważa, że „ideologizacja bierze się stąd, że próbuje się wyodrębnić tylko pewne aspekty jego przemyśleń i przekuwać je w slogany, odrywając je tym samym od rzeczywistości. Ideologia unicestwia, zabija życie, zmienia nauczanie w eksponat muzealny, oderwany od życiowych prawd”. „Czasem trzeba odważyć się znaleźć nowe słowa, aby powiedzieć te same rzeczy – stwierdza dalej Franciszek – powiedzieć je lepiej, aby żeby zostały zrozumiane i głębiej przyswojone. Teologia odnawia się nie dlatego, że wymyśla nowe rzeczy, ale dlatego, że znajduje nowe sposoby mówienia o nich”.

Wymowny znak kontynuacji pomiędzy Wojtyłą a Bergoglio jest widoczny w wędrówce współczesnego papiestwa w „duchu Asyżu”. W 1986 roku, w świecie wciąż podzielonym żelazną kurtyną, Jan Paweł II miał proroczą intuicję modlitwy o pokój religii świata. Czas był trudny: na świecie trwała zimna wojna, a oba bloki ścierały się w wielu regionach świata. Europa była podzielona i stała się magazynem setek głowic nuklearnych. Wypadek w Czarnobylu wiosną 1986 roku zwrócił uwagę opinii publicznej na widmo atomowego holokaustu. Jan Paweł II zrozumiał, że to jest właściwy moment, kairós, na wielką inicjatywę. W czasie gdy ONZ ogłosił rok 1986 międzynarodowym rokiem pokoju, papież wezwał do Asyżu przywódców wielkich religii świata. 27 października 1986 roku Jan Paweł II stwierdził: „Pokój jest warsztatem pracy otwartym dla wszystkich, a nie tylko dla specjalistów, uczonych i strategów. Za pokój są odpowiedzialni wszyscy”. Dla Wojtyły, który jako młody człowiek poznał w Krakowie koszmar wojny, pokój był najcenniejszym dobrem i należało go oddzielić od instrumentalizacji dokonywanych przez ruchy i stowarzyszenia księży pacyfistów, manipulowanych przez reżimy komunistyczne.

Czym był ten dzień w Asyżu 34 lata temu? Nie była to konferencja międzyreligijna ani synkretyczne spotkanie, ale dzień pielgrzymki, postu i modlitwy. Przedstawiciele różnych religii modlili się w tym samym czasie, ale w różnych miejscach, każdy zgodnie ze swoją tradycją. Następnie spotkali się razem. Był to proroczy znak po stuleciach, w których religie były wykorzystywane do usprawiedliwiania konfliktów. Na koniec Jan Paweł II potwierdził, że „wizje pokoju” tego dnia „wyzwalają energię dla nowego języka pokoju, dla nowych gestów pokoju, gestów, które zerwą zgubne okowy podziałów będących dziedzictwem historii czy też zrodzonych przez nowoczesne ideologie”.

Modlitwa wyznawców różnych religii w Asyżu nie mogła pozostać faktem odosobnionym. Jan Paweł II chciał, aby „duch Asyżu” trwał nadal. Pośród różnych inicjatyw, także Wspólnota Sant'Egidio, powstała w Rzymie w 1968 roku, od 1987 stała się organizatorem spotkań poświęconych modlitwie i dialogowi pomiędzy przedstawicielami religii, do których dołączyli ludzie kultury, przedstawiciele instytucji i społeczeństwa obywatelskiego, m.in. Bronisław Geremek, Zygmunt Bauman i Adam Michnik. Historyczne spotkanie w Asyżu 34 lata temu uwidoczniło marzenie Soboru Watykańskiego II o jedności rodziny ludzkiej. Dialog nie jest alternatywą dla misji. Złożoność wielokulturowego i wielowyznaniowego świata stanowi wyzwanie dla chrześcijan w globalnym świecie. Duch Asyżu buduje fundamenty pokoju i przygotowuje cywilizację jutra: cywilizację życia razem.

To perspektywa wytyczona także przez Franciszka w encyklice Fratelli tutti, która wyraża nie tylko potępienie wojny, ale również nadzieję na pokój, który jest możliwy, którego każdy jest strażnikiem i „rzemieślnikiem”. Kilka dni temu, 20 października, na zaproszenie Wspólnoty Sant’Egidio papież Franciszek udał się na Kapitol, aby modlić się o pokój razem z patriarchą Bartłomiejem, prezydentem Republiki Włoskiej Sergio Mattarellą i innymi przedstawicielami światowych religii (https://www.santegidio.org/). „Żaden naród, żadna grupa społeczna nie jest w stanie o własnych siłach osiągnąć pokoju, dobra, bezpieczeństwa i szczęścia. Nikt” - powiedział Franciszek, przypominając „lekcję niedawnej pandemii”, czyli świadomość płynięcia na tej samej łodzi i tego, że „możemy ocalić się tylko razem, poprzez spotkania, negocjacje, zaprzestanie walki, jednając się ze sobą, łagodząc język polityki i propagandy, rozwijając konkretne drogi na rzecz pokoju”.

To głęboko ludzkie przesłanie, wykraczające poza granice Kościoła katolickiego, zawiera w sobie zadanie rzymskiego papieża, co w dobie globalizacji oznacza coraz bardziej bycie pontifex: budowniczym mostów między człowiekiem a Bogiem, ale także między człowiekiem a ludźmi.

Massimiliano Signifredi, włoski historyk, autor książki "Jan Paweł II i koniec komunizmu", odpowiedzialny za Wspólnotę Sant'Egidio w Polsce

Z pewnością jego dziedzictwem jest wiara, ale także twórcze przyjęcie Soboru Watykańskiego II. Karol Wojtyła był protagonistą XX wieku, sam doświadczył jego bolesnej historii i pomógł ją zmienić wraz z pokojowym przejściem w Polsce 1989 roku. Połowa kontynentu, który żył za żelazną kurtyną, zawdzięcza mu swoją wolność, ale nawet w tych krajach pamięć o nim jest przyćmiona – co po 40 latach od upadku komunizmu w Europie widać po nikłej świadomości roli, jaką w tych epokowych przemianach odegrał polski papież. Żyjemy w czasach silnie skoncentrowanych na bieżących wydarzeniach, które z trudem mierzą się z przeszłością i którym brakuje wizji przyszłości. Więźniowie teraźniejszości to tytuł książki socjologa Giuseppe De Rity, która mówi o społeczeństwie włoskim, ale może być także punktem wyjścia do refleksji nad naszym globalnym światem, w którym historia wyszła z mody i trudno podtrzymywać uniwersalne projekty. Europejczycy chorują na prezentyzm: im bardziej rozpada się czas, tym bardziej redukuje się nasza tożsamość, kurczy się do ego, małego i wykluczającego, i barykaduje się w kulcie narcyzmu.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę