Do gwałtu doszło w styczniu 2015 roku, a ofiarą była 22-letnia, nieprzytomna kobieta. Turner został przyłapany na gorącym uczynku przez dwóch innych studentów, którzy obezwładnili go i wezwali policję.
Za gwałt 20-latkowi groziło nawet 14 lat więzienia, ale ostatecznie sąd skazał go na 6 miesięcy pozbawienia wolności. Turner musi wziąć udział w zajęciach przeznaczonych dla osób, które dopuściły się napaści seksualnej. Jego nazwisko na zawsze znajdzie się też w rejestrze, w którym umieszczani są sprawcy przestępstw seksualnych (co automatycznie wyklucza możliwość podejmowania pracy, warunkiem której jest wcześniejsza niekaralność).
Amerykańskie media skrytykowały wyrok uznając go za efekt "kultury gwałtu" panującej na uczelniach w USA, a także dowód na to, że system prawny często faworyzuje napastnika kosztem ofiary. Z oceną taką zgadza się prokurator okręgowy Jeff Rosen. - Gwałt na kampusie nie różni się niczym od gwałtu poza kampusem. Gwałt to gwałt - podkreśla.
Oświadczenie w sprawie Turnera wydał również jego ojciec, który przekonuje z kolei, że kara jest zbyt surowa, a życie jego syna "bardzo się zmieni". "Nigdy nie będzie dawnym, szczęśliwym sobą" - napisał ojciec 20-latka. "Teraz każda minuta jego życia to mieszanina strachu, niepokoju, zmartwień i smutku" - głosi oświadczenie ojca, który dodaje, że jego syn "prawie przestał pić i jeść". "Jego życie nigdy nie będzie takie, jak sobie wymarzył, nie będzie mógł robić tego, na co tak ciężko pracował. To wysoka cena do zapłacenia za 20 minut z jego 20-letniego życia" - podkreślił ojciec gwałciciela.
Ojciec przekonuje, że jego syn nie powinien iść do więzienia. Jego zdaniem wystarczającą karą jest to, że jego nazwisko już zawsze będzie znajdować się w rejestrze przestępców seksualnych, co - jak pisze ojciec - wpłynie na swobodę wyboru miejsca jego pracy i mieszkania, a także odciśnie się na jego interakcjach z ludźmi.