Amerykańskie pismo „Foreign Policy" ujawniło, że przedstawiciel ds. handlu USA i sekretarz skarbu jeszcze w piątek próbowali przekonać prezydenta do kontynuacji twardej gry z Pekinem. Chcieli, aby Donald Trump odwołał zaplanowaną na wrzesień kolejną rundę negocjacji handlowych z Chińczykami. Wskazywali, że nie ma ona sensu, skoro Pekin nie zamierza wyjść naprzeciw postulatom Waszyngtonu. Ale po raz pierwszy od objęcia władzy amerykański przywódca nie posłuchał tej rady: rokowania się jednak odbędą.
Juan najsłabszy od 11 lat
Pole manewru prezydenta się bowiem zawęża. Co prawda pod koniec ubiegłego tygodnia Trump ogłosił, że od 1 września wprowadzi 10-proc. cła na ostatnią wolną od opłat część chińskiego importu do Ameryki o wartości 300 mld dol. rocznie. Zapowiedział też, że stawki mogą pójść w górę do 25 i więcej proc. (taki ich poziom już obowiązuje na pozostałe 250 mld USD importu z ChRL), jeśli Xi Jinping nie pójdzie na ustępstwa.
Ale na tym zasadniczo kończy się arsenał broni, jakim w tej rozgrywce dysponuje Waszyngton. Tymczasem, jak wskazują amerykańskie media, od maja Chińczycy nie reagują na szantaż Waszyngtonu. Najwyraźniej uznali, że z Donaldem Trumpem i tak nie da się dojść do porozumienia.
– Stany Zjednoczone się zmieniły i nawet po odejściu obecnego prezydenta nie odwrócą swojej polityki. Chiny muszą z tego wyciągnąć wnioski i dostosować swój model rozwoju – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Wang Yiwei, dyrektor Instytutu Spraw Międzynarodowych Instytutu w Pekinie.
Przeczytaj komentarz: Ten zły Donald Trump