USA-Chiny: Cła Donalda Trumpa nie dobiły Xi Jinpinga

Pokerowa strategia, do której Lighthizer i Mnuchin przekonali prezydenta, miała zmusić Pekin do ustępstw. Nie zmusiła. Obaj ministrowie znaleźli się w niełasce. Ale na zmianę planu już za późno.

Aktualizacja: 06.08.2019 08:30 Publikacja: 05.08.2019 19:52

Szanghaj 31 lipca 2019 r. Chiński wicepremier Liu He (z prawej) wita amerykańskiego przedstawiciela

Szanghaj 31 lipca 2019 r. Chiński wicepremier Liu He (z prawej) wita amerykańskiego przedstawiciela ds. handlu Roberta Lighthizera (z lewej) i sekretarz skarbu Steve’a Mnuchina

Foto: AFP

Amerykańskie pismo „Foreign Policy" ujawniło, że przedstawiciel ds. handlu USA i sekretarz skarbu jeszcze w piątek próbowali przekonać prezydenta do kontynuacji twardej gry z Pekinem. Chcieli, aby Donald Trump odwołał zaplanowaną na wrzesień kolejną rundę negocjacji handlowych z Chińczykami. Wskazywali, że nie ma ona sensu, skoro Pekin nie zamierza wyjść naprzeciw postulatom Waszyngtonu. Ale po raz pierwszy od objęcia władzy amerykański przywódca nie posłuchał tej rady: rokowania się jednak odbędą.

Juan najsłabszy od 11 lat

Pole manewru prezydenta się bowiem zawęża. Co prawda pod koniec ubiegłego tygodnia Trump ogłosił, że od 1 września wprowadzi 10-proc. cła na ostatnią wolną od opłat część chińskiego importu do Ameryki o wartości 300 mld dol. rocznie. Zapowiedział też, że stawki mogą pójść w górę do 25 i więcej proc. (taki ich poziom już obowiązuje na pozostałe 250 mld USD importu z ChRL), jeśli Xi Jinping nie pójdzie na ustępstwa.

Ale na tym zasadniczo kończy się arsenał broni, jakim w tej rozgrywce dysponuje Waszyngton. Tymczasem, jak wskazują amerykańskie media, od maja Chińczycy nie reagują na szantaż Waszyngtonu. Najwyraźniej uznali, że z Donaldem Trumpem i tak nie da się dojść do porozumienia.

– Stany Zjednoczone się zmieniły i nawet po odejściu obecnego prezydenta nie odwrócą swojej polityki. Chiny muszą z tego wyciągnąć wnioski i dostosować swój model rozwoju – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Wang Yiwei, dyrektor Instytutu Spraw Międzynarodowych Instytutu w Pekinie.

Przeczytaj komentarz: Ten zły Donald Trump

W poniedziałek Chiny być może właśnie zrobiły pierwszy krok na tej drodze. Po raz pierwszy od 11 lat bank centralny dopuścił, aby kurs dolara przekroczył symboliczny próg 7 juanów. Tak może się zacząć wojna walutowa, dzięki której Chińczycy chcą utrzymać konkurencyjność swojego eksportu mimo amerykańskich ceł. Pekin mnoży także programy tanich kredytów i dotacji państwowych, aby podtrzymać krajową konsumpcję i utrzymać relatywnie dynamiczny wzrost gospodarki.

Do ustępstw Xi Jinping nie jest jednak skory przede wszystkim z powodów politycznych. Polityk, który lansuje się jako najsilniejszy przywódca kraju od Mao, i który stara się wykorzystać rosnącą dumę narodową dla umocnienia swojej władzy, nie może teraz stworzyć wrażenia, że ulega szantażowi Trumpa.

– Rokowania między krajem, który jest supermocarstwem, i krajem, który aspiruje do takiej roli, to nie negocjacje między inwestorami na rynku nieruchomości w Nowym Jorku, do których przywykł Trump – wskazuje „Financial Times".

W potrzasku znalazł się jednak także amerykański prezydent.

– Protekcjonistyczna retoryka, jaką utrzymuje od ostatniej kampanii wyborczej, zbyt rozgrzała umysły jego wyborców, aby mógł teraz łatwo się z niej wycofać. Tym bardziej że kolejne wybory zbliżają się wielkimi krokami, a jego demokratyczni oponenci, w szczególności Joe Biden, jeszcze bardziej podbijają postulaty wojny handlowej z Chinami – mówi „Rzeczpospolitej" Bruce Stokes, ekspert waszyngtońskiego instytutu Pew.

Wojna handlowa staje się jednak coraz bardziej kosztowna dla Ameryki. Co prawda na razie Chiny nałożyły cła na import towarów sprowadzanych z USA o wartości 110 mld USD, przeszło dwa razy mniej, niż zrobił to Waszyngton. Jednak w pierwszej połowie tego roku eksport USA do ChRL spadł o 19 proc. wobec załamania o 12 proc. chińskiego eksportu do Ameryki.

Chińczykom, którzy uderzyli przede wszystkim w amerykańską ofertę rolną, łatwiej jest znaleźć nowych dostawców np. soi (tę rolę przejmuje głównie Brazylia) niż Amerykanom na import chińskich produktów konsumpcyjnych. Dość powiedzieć, że w ub.r. 42 proc. odzieży kupowanej przez Amerykanów i 69 proc. obuwia pochodziło z Państwa Środka.

Wiadomość o kolejnej fali podwyżek ceł powoduje zresztą od piątku załamanie indeksów nie tylko giełd azjatyckich, ale także giełdy nowojorskiej. Zbyt wiele amerykańskich firm opiera się na imporcie komponentów z Chin, aby nie odczuła tego teraz cała gospodarka.

– Motorem wzrostu Ameryki jest teraz zasadniczo krajowa konsumpcja. Zaś cła, które zostaną wprowadzone od 1 września, dotkną po raz pierwszy właśnie produktów konsumpcyjnych masowej użyteczności jak elektronika. To musi odbić się na wielkości sprzedaży. Ryzyko recesji w roku wyborczym jest więc coraz większe – podkreśla Stokes.

Meksyk przed Chinami

Trump wiele lat przed objęciem urzędu prezydenckiego nawoływał do wykorzystania ceł, aby wyrównać gigantyczny (ok. 400 mld USD rocznie) deficyt w handlu z Chinami. To jednak narzędzie polityki handlowej, które od połowy XX wieku było stosowane przez Waszyngton coraz bardziej sporadycznie z uwagi na fatalny wpływ na moc nabywczą konsumentów oraz ryzyko odwetu ze strony partnerów handlowych Ameryki.

Robert Lighthizer, podobnie jak m.in. Peter Navarro, doradca prezydenta, także od wielu lat wskazywał jednak, że USA mogą użyć broni, jaką jest blokada dostępu do swojego rynku wewnętrznego, aby zmusić inne kraje do ustępstw.

Zdaniem „Foreign Policy" do postawienia na taką strategię wobec Chin zachęciły Trumpa szybkie sukcesy w rokowaniach najpierw z Koreą Południową, a potem Meksykiem i Kanadą. To jednak niepomiernie słabsze od ChRL kraje, które są o wiele bardziej uzależnione od wymiany z USA. Meksyk, który w pierwszej połowie roku stał się pierwszym partnerem handlowym Ameryki (Chiny, które do tej pory stały na czele rankingu, spadły na trzecią pozycję za Kanadą), wysyła aż 85 proc. towarów do Stanów i sprowadza stamtąd 80 proc. importu.

W Chinach proporcje są inne

– Eksportujemy tylko 10–15 proc. naszych maszyn, reszta trafia na rynek chiński. Ale Chiny to dziś 60 proc. światowego rynku budowlanego. Dlatego sprzedaż do USA nie ma dla nas strategicznego znaczenia – mówi „Rzeczpospolitej" Patrick Hei, dyrektor sprzedaży w wywodzącej się z prowincji Hunan jednej z największych światowych firm oferujących maszyny budowlane Zoomlion. To tylko przykład wśród chińskich potentatów, którzy na tyle się umocnili w ciągu czterech dekad swobodnego dostępu do rynku amerykańskiego, że teraz czują się gotowi do rozwoju i bez niego.

Amerykańskie pismo „Foreign Policy" ujawniło, że przedstawiciel ds. handlu USA i sekretarz skarbu jeszcze w piątek próbowali przekonać prezydenta do kontynuacji twardej gry z Pekinem. Chcieli, aby Donald Trump odwołał zaplanowaną na wrzesień kolejną rundę negocjacji handlowych z Chińczykami. Wskazywali, że nie ma ona sensu, skoro Pekin nie zamierza wyjść naprzeciw postulatom Waszyngtonu. Ale po raz pierwszy od objęcia władzy amerykański przywódca nie posłuchał tej rady: rokowania się jednak odbędą.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789