— Minie ładnych parę lat, zanim rzeczywiście dowiemy się, jaki wpływ na rynek nieruchomości miała pandemia koronawirusa — mówi Soren Thorup Sorensen, prezes Kirkbi, funduszu należącego do rodziny właścicieli Lego. Aktywa Kirkbi to 20 mld dolarów, a ich część została zainwestowana na rynku nieruchomości.
Sorensen nie ma wątpliwości: — Nieprędko ludzie wrócą do biur i będą stamtąd pracować, tak jak to było przed pandemią. I jeszcze nie wiem, jak ta zmiana sytuacji wpłynie na rynek nieruchomości. Na odpowiedź na to pytanie będziemy musieli poczekać kilka lat — mówił w rozmowie z Associated Press.
Jak wynika z danych firmy analitycznej Metrikus tej chwili w dużych europejskich i amerykańskich miastach biura są zajęte w najlepszym razie w ok. 30 procentach w porównaniu z ich wypełnieniem sprzed pandemii. Natomiast niektóre wyniki badań pokazują, że pracownicy są bardziej efektywni, jeśli wykonują swoje zadania w domu, a nie w biurze. — W tej chwili Kirkbi analizuje, jak przedstawia się sytuacja na poszczególnych rynkach, jak wyglądają proporcje tych, co do biur już wrócili, do tych, którzy nadal pracują z domu — dodaje Thomas Lau Schleicher, wiceprezes Kirkbi ds. inwestycyjnych.
Inwestycyjny portfel Kirkbi z rynku nieruchomości ma wartość 1,4 mld dolarów, na co składają się powierzchnie biurowe w Kopenhadze, Londynie, Monachium i Hamburgu, oraz w kilku miastach szwajcarskich. W 2020 wartość tych aktywów zwiększyła się o 3 proc. Zdaniem Sorensena, jeśli dojdzie ostatecznie do spadku cen, bo pracownicy do biur już nie będą wracać, to nie będzie to dotyczyło najlepszych lokalizacji.
Według analiz Bloomberga najmniej stracą na wartości (jeśli w ogóle) powierzchnie biurowe w miastach, gdzie łatwo jest dojechać do pracy, nie ma korków, takie jak Frankfurt i Zurych. — Gorsze są prognozy np. dla Londynu, gdzie dojazd do pracy trwa długo i sami pracodawcy będą musieli zachęcać kandydatów do pracy obiecując „homeworking” — uważa Sue Munden, analityczka rynku nieruchomości.