To sedno najnowszego wyroku Sądu Najwyższego, drugiego w ostatnim miesiącu, który wyznacza już linię orzeczniczą, a takich spraw są setki. Są one pokłosiem wprowadzonego 1 stycznia 2011 r. art. 103a ustawy z 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, zakazującego łączenia pracy z emeryturą. Wielu emerytów omijało tę przeszkodę, zwalniając się z pracy i zatrudniając ponownie, ale wielu nie miało tej szansy i musiało rezygnować z jednego świadczenia.
Przed takim wyborem stanął Andrzej J., górnik od 1984 r. do 29 września 2011 r., który w października 2010 r. uzyskał emeryturę 3,2 tys. zł netto, ale nadal pracował, zarabiając 4,2 tys. zł. Po wymuszonej rezygnacji z pracy kopalnia nie była już zainteresowana jego zatrudnieniem i choć był zdrowy, zdołał zatrudnić się tylko na zlecenia za 1000 zł miesięcznie.
Półtora roku później Trybunał Konstytucyjny uznał ów zakaz za niekonstytucyjny w odniesieniu do osób, które nabyły prawo do emerytury przed 1 stycznia 2011 r. (sygn. K2/12). Na tej podstawie Andrzej J. pozwał Skarbu Państwa, domagając się zrekompensowania straty.
Sądy Okręgowy i Apelacyjny w Warszawie zasądziły mu 83 tys. zł, uznając, że zostały spełnione przesłanki z art. 417 [1] § 1 Kodeksu cywilnego, a więc odpowiedzialności odszkodowawczej państwa za tzw. delikt legislacyjny.
Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa nie dała jednak za wygraną i odwołała się. Jej radca prawny Paweł Krakora argumentował przed SN, że ów werdykt nie uwzględnia faktu, że Andrzej J. nie świadczył pracy w kopalni, a więc niejako zaoszczędził. Poza tym dość arbitralnie sądy przyjęły, że zrekompensują mu 26 pensji. Jeśli już państwo miałoby mu coś rekompensować, to np. – jak przyjął w podobnej sprawie jeden z sądów – utracone trzy pensje.