Perspektywa roku 2050 jest za progiem. To raptem tylko jedno pokolenie. Na ile zatem zmieni się świat, Europa, Polska? Otóż odpowiedziałbym, jako humanista, że na tyle, na ile zmieni się człowiek i struktury, które stworzył, aby lepiej, efektywniej zaspokajać swoje potrzeby. Wśród nich państwo, jako najistotniejsza z nich.
Rozważania o państwie mają pewną przewagę nad dotychczas publikowanymi w debacie „Polska 2050" refleksjami o gospodarce, sytuacji świata i układu sił w tym świecie. Otóż nasz wpływ na te zagadnienia jest tylko pośredni. Z całym szacunkiem dla ekonomistów, politologów i tym podobnych, ich prognozy mają charakter spekulacyjny. Z dużym prawdopodobieństwem możemy domniemywać, że świat się będzie rozwijał gospodarczo i technologicznie, a nowe technologie wywrócą dotychczasowy porządek rzeczy. Ale to w niewielkim stopniu zależy od nas, żyjących tu nad Wisłą.
W znacznie większym stopniu zależy co innego. Jakiego wychowamy człowieka, gdzie postawimy granice etyczne dla nieuchronnego postępu. W zakresie medycyny, technologii cyfrowych i militarnych, stosunków między ludźmi. Jakimi obywatelami będziemy i jakiego państwa. To rzeczy, które zależą od nas w największym stopniu, a mamy tu sporo do odrobienia i nie mniej do zaprojektowania i wykonania. Właśnie o tym, jak przebudować mentalność Polek i Polaków, jak rozumem, a nie płytkimi emocjami związać ich z państwem, warto też w kontekście odległej przyszłości rozmawiać.
Dwie kultury
Nie jest to łatwa rozmowa. Moje pokolenie rodziło się sto lat po zniesieniu pańszczyzny, było (i nadal jest) pokoleniem, dla którego świat równości społecznej i awansu w stratyfikacji społecznej (miedzyklasowego – używając Engelsa) był światem atrakcyjnym. To dlatego wielu moich rówieśników (w tym ja) poparło polską odmianę realsocjalizmu. Jej nieudaczność spowodowała, że ta sama generacja ją obaliła – wszak główni bohaterowie opozycji i władzy w 1989 r. mieli po 30–40 lat. Z należnym szacunkiem dla działaczy Solidarności – ich wkład w tę rewolucję był nieporównywalnie większy. Ale miał rację ks. Tischner, który dostrzegał wtedy piętno homo sovieticusa, choć mylił się, przypisując je tylko PRL. Ten homo sovieticus drzemał w nas przez dziesięciolecia, a kolejne wielkie doświadczenia narodowe (II wojna, Solidarność, rok 1989) stwarzały szansę na odejście od tego modelu obywatelstwa, którą następnie marnowaliśmy.
Dziś jest podobnie. Nasze podziały polityczne – to żadne odkrycie – są następstwem podziałów mentalnościowych. Tak naprawdę walczą w Polsce dwie kultury polityczne. Jedna – żeby trzymać się klasycznego podziału Almonda i Verby – poddańcza, która odwołuje się do siły władzy (a nie państwa), sprzyja strategii dostosowania się, optymalnego z punktu widzenia jednostki „umoszczenia" się w życiu publicznym, bez ambicji politycznych. Druga – to kultura obywatelska, kreacyjna, demokratyczna, identyfikująca się z państwem, zakładająca czynny wpływ jednostki na jego kształtowanie się i funkcjonowanie.