W środę 23 stycznia przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Juan Guaido ogłosił się tymczasowym przywódcą Wenezueli. 35-letniego lidera opozycji bardzo szybko poparły Stany Zjednoczone, a po nich wszystkie liczące się kraje latynoskie poza Meksykiem. Najważniejsze kraje Unii Europejskie zapowiedziały zaś, że zrobią to samo, jeśli w ciągu ośmiu dni nie zostaną rozpisane wolne wybory. Wojsko wahało się całą dobę. W czwartek minister obrony Vladimir Padrino Lopez w końcu jednoznacznie opowiedział się po stronie dotychczasowego prezydenta Wenezueli Nicolasa Maduro. – Już od pewnego czasu przygotowywany był zamach stanu przeciwko legalnie ukonstytuowanemu rządowi przez środowiska prawicy inspirowane przez imperialistycznych agentów – powiedział.
Na razie to siła armii decyduje o tym, kto będzie rządził Wenezuelą i czy dyktatura czawistów przetrwa. Ale nawet ona może nie wystarczyć. Edward Glossop, specjalista od Ameryki Południowej w londyńskim instytucie analitycznym Capital Economics, daje zwolennikom prezydenta Maduro rok, maksymalnie dwa lata u władzy. Mają o tym świadczyć historie 16 krajów, które wpadły w hiperinflację – tylko jeden, Izrael, zdołał uniknąć zmiany reżimu.
Załamanie boliwara jest jedną z najlepszych miar katastrofy gospodarczej, jaką przeżywa Wenezuela. MFW twierdzi, że z początkiem tego roku inflacja osiągnęła 13 tys. proc. Niektórzy ekonomiści uważają, że i tak jest niedoszacowana, bo prawdziwe tempo wzrostu cen jest dziesięciokrotnie, a nawet stukrotnie wyższe. Ale to już są tylko teoretyczne rozważania: gospodarka pieniężna w zasadzie przestała funkcjonować. Gdy kilka dni temu konwojentowi bankowemu rozsypały się banknoty na jednej z ulic Caracas, ludzie nawet się po nie nie schylali. A kiedy Maduro ogłosił podwyżkę pensji minimalnej o 150 proc., nie zrobiło to na nikim większego wrażenia, bo premia ta szybko stała się równowartością 5 dol. amerykańskich. – Ustabilizowanie cen, przywrócenie wartości pieniądzom wymagałoby odwrócenie polityki prowadzonej od kilkudziesięciu lat. To musiałby być koniec dyktatury – mówi „Plusowi Minusowi" Carlos Malamud, znawca Ameryki Łacińskiej w instytucie Real Elcano w Madrycie.
Naftowe bogactwo
W 1998 roku, ostatnim przed przejęciem władzy przez charyzmatycznego pułkownika Hugo Chaveza w całkowicie demokratycznych wyborach, Wenezuela był najbogatszym krajem Ameryki Łacińskiej. Do jej stolicy raz w tygodniu docierał z Paryża nadźwiękowy samolot Concorde – tak wielu było na tej trasie bogatych klientów. Pozostałością po tych czasach było wiele spektakularnych i innowacyjnych budowli w Caracas, jak choćby El Helicoide – pierwsza na świecie galeria handlowa driver-in, później zamieniona na ponurą siedzibę policji politycznej Sebin, w której torturowano i zabito wielu działaczy opozycyjnych. Kraj o dwukrotnie większej powierzchni od Francji został poprzecinany wspaniałymi autostradami, a w stolicy 12 lat przed Warszawą uruchomiono metro.
Ale mimo tych oznak sukcesu gospodarczego i politycznego już na długo przed dojściem do władzy Chaveza zostały zasiane ziarna przyszłej katastrofy. A wszystko rozbiło się o największe bogactwo kraju – ropę, której Wenezuela ma największe udowodnione złoża na świecie.