Niemal dwie dekady po amerykańskiej inwazji na rządzony przez talibów Afganistan, która przez wszystkie te lata kosztowała życie prawie 2,4 tys. żołnierzy USA i niemal bilion dolarów wydatków, pojawiła się szansa na pokój.
Na temat, jak miałby wyglądać, trwają od kilku dni negocjacje w stolicy Kataru, Dausze, pomiędzy delegacją talibów i przedstawicielami rządu w Kabulu wspieranego finansowo i militarnie przez USA oraz NATO. Są konieczne, gdyż nikt nie ma już wątpliwości, że wojny z talibami nie da się wygrać. Rozmowy w Katarze stały się możliwe po zawarciu w lutym tego roku porozumienia pomiędzy USA a talibami, na mocy którego Waszyngton zobowiązał się wycofać część żołnierzy z Afganistanu. Ich liczba wynosiła wtedy 8,6 tys. osób.
W kwietniu przyszłego roku nie powinno być w Afganistanie już ani jednego amerykańskiego żołnierza. Pod warunkiem, że rozpoczęte obecnie negocjacje zakończą się powodzeniem i talibowie dotrzymają zobowiązania o zerwaniu wszelkich więzi z Al-Kaidą, która ze swych afgańskich baz kierowała atakiem na USA 11 września 2001 r.
Jeżeli tak się stanie, zakończona zostać może najdłuższa wojna w historii Stanów. Nikt nie daje gwarancji, że tak się stanie. Na razie jednak Trump może głosić, że spełnia obietnice wyborcze sprzed czterech lat dotyczące wycofania amerykańskich oddziałów z Afganistanu. W listopadzie ich liczba nie powinna przekroczyć 4,5 tys. Starający się o reelekcję prezydent liczy więc na wdzięczność wyborców już za kilka tygodni.
Tymczasem nie wiadomo jeszcze dokładnie, co jest przedmiotem negocjacji w Dausze. Miały rozpocząć się już w marcu, ale nie doszło do spełnienia warunków wstępnych w postaci wymiany 5 tys. więzionych talibów przez rząd w Kabulu za tysiąc przetrzymywanych przez nich funkcjonariuszy afgańskich sił bezpieczeństwa.