Sudan: Koniec dyktatora. Czego początek?

Po długich protestach rządzący od trzech dekad Omar Baszir został odsunięty od władzy. – To przewrót pałacowy, a nie prawdziwa zmiana – krytykuje opozycja.

Aktualizacja: 11.04.2019 23:21 Publikacja: 11.04.2019 19:15

Omar Baszir, miesiąc przed pozbawieniem władzy

Omar Baszir, miesiąc przed pozbawieniem władzy

Foto: AFP

Już w czwartek o świcie rozeszły się informacje, że dyktator padł albo zaraz padnie. I ja telefonicznie i esemesowo dostałem od samego rana powiadomienia od znajomych Sudańczyków: „To jednak koniec Baszira!". Wydawało się, że trwające od grudnia demonstracje, które przypominały rewolucje w innych krajach arabskich sprzed ośmiu lat, zakończą się sukcesem.

Zastępca następcą

Było jasne, że dyktator pada tak, jak doszedł do władzy – w wyniku zamachu wojskowego. Ale liderzy protestów oczekiwali, że dowództwo armii utworzy na czas transformacji radę rządzącą krajem z udziałem cywilów i nie dopuści do niej tych, którzy odpowiadają za śmierć uczestników obecnych demonstracji, ani za zbrodnie wojenne sprzed kilkunastu lat w prowincji Darfur. Tak się nie stało.

Nie było wiadomo, kto wystąpi z przemówieniem do narodu. Zapowiedziały je z samego rana państwowe radio i telewizja, gdy wstrzymywały nadawanie. Po kilku godzinach oczekiwania i nadziei, że będzie to jakiś dowódca wojskowy bez krwi na rękach, wystąpił jednak minister obrony i pierwszy wiceprezydent Sudanu, generał Awad ibn Auf.

Ogłosił, że armia pozbawiła władzy Baszira i umieściła go w areszcie. Dodał, że to armia, zapewne z nim jako głównym graczem, ma rządzić podczas dwuletniego okresu przejściowego. Konstytucja została zawieszona.

– Zabrzmiało jak ponury żart. Awad ibn Auf to jest człowiek reżimu, jeżeli on ma rządzić, to znaczy, że nic się nie zmieniło. Jak mają zareagować ludzie, jeżeli w radzie tymczasowej zasiadałby szef bezpieki, która odpowiada za strzelanie do protestujących? – mówił „Rzeczpospolitej" Nagmeldin Karamalla, sudański analityk i politolog mieszkający w Polsce.

Oburzenia nie ukrywał też Adil Abdel Aati, polityki niewielkiej liberalnej partii opozycyjnej, który jeszcze kilka miesięcy temu chciał startować w wyborach prezydenckich w 2020 roku (zapewne ich nie będzie): – To jest przewrót pałacowy, konserwowanie starego reżimu. Nie akceptuje tego większość partii, a także Sudański Związek Profesjonalistów, który organizował protesty – powiedział „Rzeczpospolitej".

Dotychczasowy przełożony Awada ibn Aufa jest od dekady poszukiwany przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie w Darfurze (w tym zachodnim regionie kraju dochodziło od 2003 roku do ludobójstwa na miejscowych plemionach, liczbę ofiar śmiertelnych szacuje się na kilkaset tysięcy).

Omar Baszir był na Zachodzie izolowany (ostatnio umiarkowanie), w innych regionach świata nawet składał bezkarnie wizyty (w Rosji, Katarze, Syrii czy nawet w RPA). Awad ibn Auf, jak pisał redagowany w Europie portal „Sudan Tribune", był uważany przez Amerykanów za pośrednika władz reżimu w kontaktach z bojówkami mordującymi cywilów w Darfurze i dlatego trafił na czarną listę w USA.

Zaczęło się od chleba

Ludzie wyszli w Sudanie na ulice 19 grudnia. Na początku na prowincji zaprotestowano przeciw podwyżkom cen chleba. Demonstracje rozprzestrzeniały się po wielkim kraju, oburzenie wywoływały też kłopoty z paliwem na stacjach benzynowych i gotówką w bankomatach. Szybko pojawiły się hasła polityczne, znane z rewolucji arabskich: „Wolność, godność, sprawiedliwość" i „Naród chce zmiany reżimu". W demonstracjach uczestniczyło wiele kobiet.

Reżim początkowo się przyglądał, potem odpowiedział zdecydowanie, w sumie według różnych danych zginęło 37 do ponad 60 osób. Służby Baszira strzelały nawet przed meczetem w starej części Chartumu. Tysiące protestujących, aktywistów, dziennikarzy, obrońców praw człowieka trafiło za kraty (teraz wszyscy więźniowie polityczni mieli być wypuszczeni, ale nie było jasne, czy tak się stało).

Dyktator wprowadził pod koniec lutego stan wyjątkowy. W ostatnią sobotę doszło do największych demonstracji od momentu jego wprowadzenia. Zachodnie media mówiły o dziesiątkach tysięcy protestujacych, moi znajomi Sudańczycy optymistycznie nawet o milionach.

Niektórzy opozycjoniści już wówczas uznali, że dyktatura padła. Do protestów dołączyła bowiem oficjalnie najsilniejsza opozycyjna partia, religijna Umma, której przywódca, sędziwy Sadik al-Mahdi (prawnuk znanego z sienkiewiczowskiego „W pustyni i w puszczy" przywódcy powstania Sudańczyków przeciwko Egipcjanom i Brytyjczykom) wcześniej unikał jednoznacznego opowiedzenia się przeciw Baszirowi. Wtedy też wysocy rangą wojskowi zaczęli rozmawiać z protestującymi.

W czwartek zapowiadało się na dalsze protesty, tym razem przeciwko Awadowi ibn Aufowi. – Nasza walka trwa – mówiła rzeczniczka organizacji stojącej na czele demonstracji od grudnia.

Już w czwartek o świcie rozeszły się informacje, że dyktator padł albo zaraz padnie. I ja telefonicznie i esemesowo dostałem od samego rana powiadomienia od znajomych Sudańczyków: „To jednak koniec Baszira!". Wydawało się, że trwające od grudnia demonstracje, które przypominały rewolucje w innych krajach arabskich sprzed ośmiu lat, zakończą się sukcesem.

Zastępca następcą

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Parlament Europejski nie uznaje wyboru Putina. Wzywa do uznania wyborów za nielegalne
Polityka
W USA trwają antyizraelskie protesty na uczelniach. Spiker Johnson wybuczany
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę