W 1973 r. byłem po egzaminie sędziowskim i postanowiłem ubiegać się o aplikację adwokacką. Zostałem przydzielony do zespołu nr 25 w Warszawie. Znajdował się tam mały pokoik, gdzie przebywał Andrzej Grabiński (adwokat i działacz opozycyjny – red.) i prawie codziennie przychodził tam również Jan Olszewski, jego serdeczny przyjaciel. Ja także przychodziłem tam po skończeniu pracy. Odbywały się tam wielogodzinne rozmowy o tym, co dzieje się aktualnie w kraju, na temat procesów, sytuacji politycznej i właśnie tak poznaliśmy się z Janem. Wcześniej mijaliśmy się tylko w sądzie, choć znałem go również z opowieści. Jako młody chłopak usłyszałem o obronie Melchiora Wańkowicza przez dwójkę adwokatów – Jadwigę Rutkowską i Jana Olszewskiego, i pomyślałem sobie, że to jest jednak ciekawy zawód.
Szybko nabrałem do Jana zaufania i myślę, że on do mnie również i od tamtej pory mieliśmy serdeczne relacje. Pierwsza sprawa, na którą Jan i Andrzej Grabiński mnie zabrali była sprawą robotników z Ursusa w 1976 r. Przed salą sądową spotkałem niesamowite postacie, był tam m.in. Jacek Kuroń, Jan Strzelecki, Zbigniew Herbert i Jan Józef Lipski. Jednak nasza intensywna współpraca zaczęła się w roku 1980, kiedy rozpoczął się karnawał Solidarności.
Niedawno dowiedziałem się, że Andrzej Grabiński był do tego stopnia inwigilowany, że agenci odchodzili od domu dopiero wtedy, gdy zgasło światło w jego mieszkaniu. Całe to środowisko prawnicze było pod stałą obserwacją. Gdy kiedyś sięgnąłem do swoich akt w Instytucie Pamięci Narodowej to widniał w nich taki zapis: „Dokonać ścisłej obserwacji środowiska zespołu adwokackiego nr 25 w Warszawie”.
Największym doświadczeniem, jakie przeżyłem w tamtym okresie, był czas po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki w Toruniu. Miasto było dosłownie okupowane przez wojsko i służby bezpieczeństwa. Podczas wspólnych podróży dużo rozmawialiśmy z Janem, ale nie wiem, czy nazwałbym naszą relacje przyjaźnią. Na pewno było w nich dużo zaufania i sympatii. Z kolei w 1995 r. trwał proces płk. Ryszarda Kuklińskiego. Kiedy byłem już w todze, przyszedł Jan żeby mnie wesprzeć, a trzeba pamiętać, że nie był to łatwy proces. To był nasz ostatni profesjonalny kontakt na sali sądowej.
Był to człowiek bardzo życzliwy. Można o nim mówić, jako o wielkim patriocie, człowieku odważnym i skorym do pomocy, pamiętam jego wyciągniętą rękę w trudnym dla mnie momencie bestialskiego mordu mojej matki, a była to pomoc po prostu ludzka. Był wybitnym adwokatem, który przejdzie do historii. Nie zawsze można było się zgadzać z jego poglądami, ale na pewno był to człowiek myślący niezależnie. Był postacią, przy której więcej słuchałem niż mówiłem. Wokół siebie tworzył aurę zaufania. Żył skromnie, a jednocześnie był zupełnie oddany sprawie.