– To wszystko skończyło się wraz z wyborami. Dziś Bolsonaro zmienił język. Gdy idzie o kobiety, polecił przygotowanie przez nowego ministra sprawiedliwości Sergio Moro ustawy, która będzie chronić kobiety przed przemocą domową. Tysiące z nich jest każdego roku zabijanych w naszym kraju przez mężów, gdy chcą się rozwieść – mówi Fleischer.
Moro, który jako charyzmatyczny prokurator z Kurytyby rozpracował największą aferę korupcyjną w historii kraju („lava jato” – „pralka”) i doprowadził do uwięzienia poprzedniego prezydenta Luiza Luli da Silvy, ma jednak i inne, tytaniczne zadania, w tym przeforsowanie całościowej ustawy o walce z przekupstwem. Bolsonaro polecił mu także wdrożenie planu walki z przestępczością w kraju, w którym w ub.r. dokonano niemal 70 tys. morderstw. Jego elementem będzie powołanie specjalnych więzień federalnych, gdzie liderzy gangów byliby odcięci od świata; zaostrzenie wyroków; uszczelnienie granicy z Paragwajem i Boliwią, skąd przerzuca się najwięcej broni do Brazylii.
Chyba jeszcze trudniejsze zadanie od Moro otrzymał nowy minister gospodarki Paulo Guedes. Były bankier i wykładowca Chicago University ma radykalnie obniżyć podatki, tak aby ich udział w PKB spadł z 36 do 20 proc. Będzie temu służyć stopniowe wprowadzanie jednej stawki fiskalnej. Żyjący od dziesięcioleci pod ochroną wysokich ceł kraj ma zostać teraz szeroko otwarty na zagraniczną konkurencję. Ambitne są też plany prywatyzacji obejmujące nawet kluczowe przedsiębiorstwa komunalne. Na to wszystko giełdy zareagowały już w środę bardzo pozytywnie, a real umocnił się do tego stopnia, że jest już niemal równy złotemu.
– Kluczowa będzie jednak reforma systemu emerytalnego, który dziś jest bardzo deficytowy i ciąży na finansach publicznych. Guedes chce najpierw przesunąć wiek emerytalny do 65 lat i wydłużyć minimalny okres świadczenia składek do 35 lat, a docelowo wprowadzić fundusze kapitałowe, jak w Chile. To będzie decydujący test dla zagranicznych inwestorów, których Brazylia potrzebuje jak powietrza – podkreśla profesor Fleischer.
Miarą niewykorzystanego potencjału Brazylii jest to, że eksport tego gigantycznego kraju jest mniejszy niż Polski, podobnie jak liczba odwiedzających go zagranicznych turystów. Reformy, poza potężnymi grupami broniącymi partykularnych interesów, utrudnia jednak także federalna struktura państwa: w wielu sprawach zmiany nie są możliwe bez poparcia poszczególnych stanów. Partia Bolsonaro, choć druga w Kongresie, ma także tylko nieco ponad 10 proc. wszystkich deputowanych. Ale sygnałem, że nowy prezydent zdoła zbudować tu większość, jest wybór po jego myśli nowego przewodniczącego Kongresu. W Brazylii powiało też optymizmem: jak wynika z ankiety dziennika „Folha de S. Paulo”, 65 proc. Brazylijczyków pozytywnie odnosi się do nowego przywódcy, 12 proc. jest do niego nastawiona negatywnie, a 17 proc. – neutralnie. W kampanii wyborczej Bolsonaro pokazał zaś, że jest mistrzem wykorzystywania na swoją korzyść opinii publicznej poprzez media społecznościowe.
Zwrot czeka też kraj w polityce zagranicznej. „Doskonałe spotkanie z prezydentem Jairem Bolsonaro w sprawie wzmocnienie naszego wspólnego zaangażowania w demokrację, edukację, dobrobyt, bezpieczeństwo i prawa człowieka. Spodziewam się, że razem będziemy wspierali tych, którzy cierpią z powodu dyktatur na Kubie, w Nikaragui i Wenezueli” – napisał po spotkaniu w Brasilii sekretarz stanu USA Mike Pompeo. Jak Donald Trump Bolsonaro stawia raczej na bilateralne stosunki niż organizacja wielostronne, w tym Mercosur, choć w czwartek przyjął szefa WTO Brazylijczyka Roberta Azevedo.