Stephen Bannon: Strateg dobrej zmiany

Stephen Bannon, szef zwycięskiej kampanii Donalda Trumpa, to czołowy czarny charakter liberalnych elit USA. Był już oskarżany o nazizm, antysemityzm, wrogość wobec czarnych i kobiet. Jego nominacja na głównego stratega prezydenta elekta może zwiastować radykalny zwrot w polityce Waszyngtonu.

Aktualizacja: 27.11.2016 15:58 Publikacja: 25.11.2016 00:00

Grzywa, zarost, nieodłączna kurteczka i sceptyczny stosunek do mediów. Stephen Bannon w pełnej krasi

Grzywa, zarost, nieodłączna kurteczka i sceptyczny stosunek do mediów. Stephen Bannon w pełnej krasie.

Foto: AFP

Korespondencja z Chicago

Swoim wyborczym zwycięstwem Donald Trump wywrócił stolik na amerykańskiej scenie politycznej. Waszyngtońskie elity – głównie politycy pokonanej Partii Demokratycznej oraz przedstawiciele mediów głównego nurtu, którzy w ogromnej większości stawiali na „pierwszą kobietę prezydenta", Hillary Clinton – jeszcze nie otrząsnęły się z powyborczego szoku. Po wyborczym werdykcie trudniej jest im atakować samego prezydenta elekta, skupiają się więc na najbliższych współpracownikach Trumpa.

Obrońcy waszyngtońskiego status quo są przyzwyczajeni do dotychczasowego sposobu robienia interesów, ostrej retoryki na wiecach i działania w myśl sformułowanej w Polsce dewizy: „żeby było, jak jest". Nie zdążyli się zatem przyzwyczaić do faktu, że pomęczą się w stolicy z Trumpem co najmniej cztery, jeśli nawet nie osiem lat. Ich odpowiedź zdaje się wyglądać tak: OK, Donald, możesz wprowadzać się do Białego Domu, ale o twoich współpracownikach zadecydujemy my. Takie wrażenie można odnieść po pierwszych nominacjach prezydenta elekta.

Reductio ad Hitlerum

Mianowanie na szefa personelu Białego Domu Reince'a Priebusa, dotychczasowego szefa Krajowego Komitetu Partii Republikańskiej, nie budzi wielkich wątpliwości. Przez ostatnie lata był w środku politycznego Waszyngtonu, mając powiązania z ważnymi republikanami, i nie tylko, co jedynie może pomóc Trumpowi, tak naprawdę debiutantowi w świecie polityki przez wielkie „p". Ale wzburzenie wzbudziła druga nominacja: gdy głównym doradcą i strategiem prezydent elekt uczynił Stephena Bannona, ostatniego szefa zwycięskiej kampanii Trumpa, który podtrzymywał w niej mocny ogień populizmu.

„To nazista, antysemita, wróg czarnych i kobiet" – zagrzmiał na tę decyzję były szef Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej Howard Dean. Liga Przeciw Zniesławianiu (ADL) zażądała od prezydenta elekta, aby nie powoływał Bannona na stanowisko w Białym Domu, gdyż szefował on – do momentu przejścia do sztabu Trumpa – internetowemu serwisowi Breibart News, który według ADL był „główną stroną alt-right, nieformalnego ruchu białych nacjonalistów oraz krzykliwych antysemitów i rasistów". Nieoceniony „New York Times" zrobił z niego nieomal ojca chrzestnego tzw. ruchu alt-right (określenia ukutego od przycisku „alt" na klawiaturze i słowa „right" – prawica, co wskazywałoby na głównie internetowy rodowód), który wyżywa się „w nękaniu Żydów, muzułmanów i innych, narażonych na prześladowania grup poprzez miotanie w mediach społecznościowych szokujących obelg". Chyba najbardziej stonowane oskarżenie sprowadzało się do stwierdzenia, że nominacja byłego szefa Breitbart News to „bardzo zły sygnał dla Latynosów", idący wbrew zapowiedziom prezydenta elekta, że chce on „przywrócić wielkość Ameryce", wszystkim obywatelom Stanów Zjednoczonych.

Sam Bannon nie miał za często możliwości odnieść się do tych zarzutów, bo z przedstawicielami mediów zwykle... nie rozmawia. W przeciwieństwie do wszystkich menedżerów prezydenckich kampanii, którzy z reguły lubią się pokazywać w telewizyjnym okienku, on wypraw do telewizyjnego studia po prostu unika. Od sierpnia tego roku, gdy objął stery kampanii Trumpa, nie pokazał się ani razu.

W kilka dni po wygranych wyborach udzielił jednak dwóch dłuższych wywiadów dla magazynu „Rolling Stone" oraz gazety „The Wall Street Journal", w których postanowił dać odpór swoim oskarżycielom. W swoim mocnym, wręcz bezczelnym stylu. Antysemityzm? „To jakiś żart. Breitbart jest najbardziej proizraelską stroną internetową w całych Stanach Zjednoczonych. Mamy redakcję Breitbart Jerozolima, gdzie pracuje dziesięciu reporterów". Wróg czarnych i Latynosów? Bzdura, a oskarżyciele nie potrafią zrozumieć, że „i czarni z klasy średniej, i Latynosi z klasy średniej, zupełnie tak jak biali, są ciężko doświadczeni przez politykę globalizacji". Biały nacjonalista? Jeśli już nacjonalista, to tylko „nacjonalista gospodarczy". „Jestem wyznawcą hasła: Ameryka przede wszystkim. Podziwiam ruchy narodowe na świecie. Powtarzam często, że silne narody są wspaniałymi sąsiadami, że dominujące w Europie ruchy narodowe w sensie etnicznym zmienią się w przyszłości. Nigdy nie popierałem nacjonalizmu etnicznego" – zarzekał się Bannon w rozmowie z dziennikarką „The Wall Street Journal".

Zresztą większość zarzutów mediów głównego nurtu – od „New York Timesa", „Washington Post" po telewizje CNN, NBC, ABC czy CBS News – uważa za nonsens, do którego nie warto się nawet odnosić. „Jak w ogóle mam poważnie traktować cokolwiek, co zostało wypowiedziane przez medialnych aparatczyków, którzy systematycznie nie zauważają czegoś, co jest oczywiste? Nie dostrzegli Brexitu, nie dostrzegli rewolucji Trumpa, myślisz, że nauczyli się czegoś w dniu wyborów 8 listopada? Jasne, że niczego się nie nauczyli" – tłumaczył Bannon dziennikarce.

Tam i z powrotem

Patrząc na Bannona, trudno pomyśleć, że to człowiek, który ma stały dostęp do ucha człowieka, który 20 stycznia zostanie zaprzysiężony na urząd prezydenta największego mocarstwa świata. Z bujną grzywą, kilkudniowym zarostem, w rozpiętej koszuli oraz kurtce przypominającej sławną kryzysową kurteczkę Donalda Tuska, ten 63-latek bardzo różni się od typowych fachowców pracujących przy politycznych kampaniach. Zresztą cały jego życiorys jest nietypowy – Bannon przebył drogę ze społecznych dołów do elity i z powrotem na pozycję outsidera.

Urodzony w typowej, robotniczej, związkowej i popierającej Partię Demokratyczną rodzinie w stanie Wirginia, wstąpił po szkole średniej do marynarki wojennej. Następnie skończył studia na Virginia Tech, aby poprzez prestiżowy uniwersytet Georgetown dotrzeć do Harvard Business School. Później robił karierę jako bankier w Goldman Sachs. Następnie przeniósł się do Hollywood, gdzie jako producent dorobił się małej fortuny, głównie dzięki tantiemom z superpopularnej telewizyjnej produkcji „Seinfeld". Słowem był na szczycie w superkosmopolitycznym Los Angeles.

Wtedy związał się z konserwatystami tworzącymi nowe media. W ten sposób został szefem Breitbart News Newtork, którego siedziba mieści się w zachodnim Los Angeles – w epicentrum lewackiego Hollywood. Medium od początku wzięło na cel dominujący establishment lewicy, ale także bardziej centrowych polityków Partii Republikańskiej, całą klasę grup interesów odpowiedzialnych za status quo ostatnich 30 lat. Według Bannona Trump pojawił się w odpowiednim miejscu i czasie, aby ostatecznie wysadzić w powietrze dotychczasowy, polityczno-medialny Waszyngton – establishment składający się z ludzi podobnych do siebie, czytających te same gazety i oglądających te same programy telewizyjne, spotykających się na tych samych imprezach. Żyjących w jednym wielkim balonie impregnowanym na wszystkie informacje dochodzące z tzw. amerykańskiego interioru, z prowincji znanej im z programów telewizyjnych, z terenów oglądanych przez nich jedynie z wysokości samolotów, którymi podróżują pomiędzy Nowym Jorkiem, Los Angeles czy Chicago. „Ten medialny balon jest ostatecznym symbolem tego wszystkiego, co złe w tym kraju. To krąg ludzi mówiących do siebie, którzy nie mają pieprzonego pojęcia o tym, co się dzieje. To jest zamknięty krąg informacji, z którego Hillary Clinton czerpała wszystkie swoje wiadomości i całą pewność siebie" – tak Bannon podsumował swój problem z obecnym establishmentem.

Zresztą, jak twierdzi główny strateg prezydenta elekta, owa amerykańska elita kompletnie oderwała się od życia zwykłych Amerykanów. Jej język i wartości są bardziej podobne do języka i poglądów mieszkańców bogatych dzielnic Londynu, Paryża czy nawet Szanghaju niż „czerwonych stanów" ze środka, południa i północy Ameryki, które zagłosowały na Trumpa.

Nowa, lepsza Ameryka?

Wyniki listopadowych wyborów spowodowały zawalenie się dotychczasowych paradygmatów oraz politycznych pewników. W Ameryce nie do końca wiadomo, jak będą wyglądać Stany Zjednoczone pod przywództwem prezydenta Trumpa. Czy rzeczywiście pójdą one w kierunku realizacji postulatów z kampanii wyborczej, czy raczej będziemy mieli do czynienia z bardziej umiarkowaną linią i administrację pełną „starych znajomych" ze szczytów Partii Republikańskiej. Trump, jak to Trump, lubi rozgrywać swoich współpracowników, więc może być naprawdę różnie, choć na razie nic nie wskazuje, aby zamierzał spuszczać z tonu.

W wywiadzie udzielonym parę dni temu „Rolling Stone" Bannon przewiduje dalsze triumfy populizmu w Ameryce, który ośmieliło odrzucenie Hillary Clinton, czempionki globalizacji oraz obowiązującego 30 lat status quo, czyli liberalnego porządku zwanego „waszyngtońskim konsensusem". „Nie jestem białym nacjonalistą, choć czuję się nacjonalistą, ale nacjonalistą gospodarczym. To będzie jak za czasów Andrew Jacksona, stworzymy całkiem nowy ruch" – przechwalał się Bannon, nawiązując do dorobku siódmego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który jako zasłużony generał w wojnie z Brytyjczykami doszedł do władzy na fali populistycznej fali przeciw skorumpowanemu ówczesnemu politycznemu establishmentowi.

Bannon powtarza, że Trump ma plan, który zawiera w skrócie hasło: „Więcej nowych miejsc pracy". „Wszystko jest powiązane z tworzeniem miejsc pracy... To będzie ekscytujące jak w latach 30. XX wieku, coś więcej niż rewolucja Reagana – konserwatyści razem z populistami w ruchu gospodarczych nacjonalistów" – zachwyca się Bannon. Trzeba korzystać z okazji niskich – a w niektórych krajach wręcz ujemnych – stóp procentowych i inwestować w odbudowę Ameryki – dodaje. „Jestem człowiekiem, który popycha plan inwestycji w infrastrukturę wart bilion dolarów. To największa szansa na odbudowę wszystkiego. Stocznie, huty..." – mówi o swoich najbliższych planach. Wyobraźmy sobie te inwestycje na kwotę biliona dolarów – równowartość produktu krajowego brutto Polski z dwóch lat.

Sam Bannon do skromnych nie należy, bo przewiduje nawet 50 lat rządów Partii Republikańskiej, jeśli uda się utrzymać koalicję, która wybrała Trumpa. „Jeśli nam się uda, będziemy mieli 60 proc. głosów białych wyborców i 40 proc. głosujących czarnych i Latynosów i będziemy rządzić przez 50 lat" – ekscytował się doradca prezydenta elekta. Najważniejsze jednak, to nie zawieść amerykańskiej klasy pracującej, niszczonej przez siły globalizacji. „Teraz chodzi o to, żeby Amerykanie nie byli dmuchani" – jak lapidarnie ujął zadania nowej administracji główny strateg amerykańskiej „dobrej zmiany".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Korespondencja z Chicago

Swoim wyborczym zwycięstwem Donald Trump wywrócił stolik na amerykańskiej scenie politycznej. Waszyngtońskie elity – głównie politycy pokonanej Partii Demokratycznej oraz przedstawiciele mediów głównego nurtu, którzy w ogromnej większości stawiali na „pierwszą kobietę prezydenta", Hillary Clinton – jeszcze nie otrząsnęły się z powyborczego szoku. Po wyborczym werdykcie trudniej jest im atakować samego prezydenta elekta, skupiają się więc na najbliższych współpracownikach Trumpa.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami