Agenci i idioci

"Nie maluj mnie na kolanach, maluj mnie dobrze" – miał rzekomo usłyszeć z nieba malarz Jan Styka. To samo powinni usłyszeć, tyle że nie z nieba, niektórzy zbyt egzaltowani entuzjaści zmian politycznych w Polsce.

Publikacja: 13.11.2015 00:00

Agenci i idioci

Foto: Plus Minus

To zrozumiałe, że dziennikarze, którzy przez ostatnie lata prześcigali się w kompromitowaniu swego zawodu, próbują teraz wycofać się na bezpieczne pozycje, ale irytujący jest bezkrytyczny zachwyt wielu porządnych ludzi, że nareszcie, po ćwierć wieku, a właściwie po 75 latach, przyszło nowe, przyszła wolność, że Polska odrodziła się nareszcie w 2015 roku, tak jak i w 1918.

Żeby nie było wątpliwości: uważam, iż bardzo dobrze się stało, że nastąpiła zmiana polityczna. Po pierwsze, w demokracji muszą następować zmiany, jedna partia czy koteria wokół jednej grupy sprawującej władzę nie powinna mieć monopolu na władzę. Po drugie, na oczach wszystkich, w ciągu pół roku, roztopiła się władza, która miała – jak się nie tak dawno wydawało – trwać wiecznie. No i po trzecie, bardzo jest przyjemnie, gdy w wolnych wyborach wymienia się polityków. Całym sercem życzę PiS i Polsce, żeby nowe rządy były jak najbardziej udane. Ale tak jak i przed nimi nie przestrzegam histerycznie, tak samo nie mogę, jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu, wpadać w ślepy zachwyt.

W krajach, w których demokracja jest regułą, gdzie zmiany rządów i prezydentów są na porządku dziennym (tak jak we Włoszech, gdzie rząd zmienił się ponad 60 razy od 1945 roku), osoby publiczne, a zwłaszcza dziennikarze, rozumieją, że podstawą zdrowej polityki jest zdrowy sceptycyzm, a nie bałwochwalstwo.

Prawo wyborcze w Polsce jest takie, że choć PiS ma bezwzględną większość w Sejmie, to przy 50-procentowej frekwencji wyborczej aktywnie poparło je około 20 proc. dorosłych obywateli, co oznacza, że pozostałe 80 proc. trzeba jednak do siebie przekonać.

Mam wątpliwości, czy w dzisiejszych czasach rozmiar czcionki okładek czasopism i wykrzykniki robią jeszcze na kimś wrażenie i czy uda się wmówić komukolwiek, że nastąpiła radykalna zmiana, że przyszło zupełnie nowe.

Przyszło trochę nowego, zostało coś ze starego. Może tak powinno być. Nie wiem. W każdym razie warto, a nawet trzeba, każdemu rządowi patrzeć na ręce. I skutecznie mogą to robić przede wszystkim media życzliwe.

Od 1989 roku pisałam o potrzebie dekomunizacji i lustracji, lecz w miarę upływu czasu sprawa stawała się trudniejsza i mniej paląca. A przecież istnieje możliwość „pozytywnej lustracji": jawne konkursy na różne stanowiska i przezroczystość w publicznej kontroli nad urzędnikami państwowymi, nawet najwyższego szczebla. Niestety, sporo NGO-sów (non-governmental organizations, czyli organizacji pozarządowych), stało się przez ostatnie lata GONGO-sami (government organized NGOs, czyli agendami rządu, który wydziela im pieniądze), więc trudno na nie liczyć.

Walka z korupcją, nepotyzmem, głupotą i agenturalnością jest dziś chyba najważniejsza. Pierwsze dwa elementy są oczywiste. Co do dwóch pozostałych kłóciłam się ze znajomym: on utrzymywał, że istnieje raczej spory procent agenturalności, ja twierdziłam, że już ochrana odkryła, że wystarczy jeden agent na stu głupców i naiwniaków.

Spór dotyczył najnowszych ambasadorów RP. Prezydent Andrzej Duda, ku nie tylko mojemu najwyższemu zdumieniu, powołał na stanowisko ambasadora na Ukrainie Marcina Wojciechowskiego, którego doświadczenie dyplomatyczne można sprowadzić do trzech punktów: był wieloletnim korespondentem „Gazety Wyborczej", wiceprezesem zarządu działającej przy MSZ Fundacji Solidarności Międzynarodowej i jest autorem artykułu „Dziękujemy wam, bracia Moskale", opublikowanego 12 kwietnia 2010 roku, dwa dni po katastrofie smoleńskiej. Mój znajomy twierdził, że tylko agent mógł tego dnia napisać takie słowa, ja – że tylko idiota.

Teraz wyczekujemy, czy prezydent Duda powoła kolejnego ambasadora – tym razem na Białorusi. Janusz Skolimowski, wytypowany przez MSZ i zatwierdzony przez (stary) Sejm, jest – w odróżnieniu od Wojciechowskiego – osobą doświadczoną: był osobistym sekretarzem Edwarda Gierka, pracownikiem KC PZPR, absolwentem Akademii Dyplomatycznej MSZ w Moskwie, jest prezesem zarządu fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie. Na plus można mu zapisać, że ma kilkadziesiąt lat doświadczenia w służbie dyplomatycznej PRL i RP i że przyznał się do współpracy.

Jeśli konkursy są zbyt skomplikowane i jakieś takie nie nasze, to należałoby może na wiele zapełnionych do tej pory stanowisk wybierać przypadkowych przechodniów? Miałby przynajmniej miejsce dopływ nowych kadr.

To zrozumiałe, że dziennikarze, którzy przez ostatnie lata prześcigali się w kompromitowaniu swego zawodu, próbują teraz wycofać się na bezpieczne pozycje, ale irytujący jest bezkrytyczny zachwyt wielu porządnych ludzi, że nareszcie, po ćwierć wieku, a właściwie po 75 latach, przyszło nowe, przyszła wolność, że Polska odrodziła się nareszcie w 2015 roku, tak jak i w 1918.

Żeby nie było wątpliwości: uważam, iż bardzo dobrze się stało, że nastąpiła zmiana polityczna. Po pierwsze, w demokracji muszą następować zmiany, jedna partia czy koteria wokół jednej grupy sprawującej władzę nie powinna mieć monopolu na władzę. Po drugie, na oczach wszystkich, w ciągu pół roku, roztopiła się władza, która miała – jak się nie tak dawno wydawało – trwać wiecznie. No i po trzecie, bardzo jest przyjemnie, gdy w wolnych wyborach wymienia się polityków. Całym sercem życzę PiS i Polsce, żeby nowe rządy były jak najbardziej udane. Ale tak jak i przed nimi nie przestrzegam histerycznie, tak samo nie mogę, jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu, wpadać w ślepy zachwyt.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków