Plus Minus: Jedna z wystaw w Muzeum Narodowym miała prowokacyjny tytuł „W muzeum wszystko wolno". Czy rzeczywiście w muzeum wszystko wolno?
Agnieszka Morawińska, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie: O wiele więcej niż dawniej. Każdy zwiedzający może myśleć co chce o tym, co ogląda, to jest zasadnicza zmiana w stosunku do tradycyjnej akademickiej historii sztuki, zakładającej, że do muzeum przychodzi przygotowany widz, poruszający się według określonych kanonów. I że będzie myśleć mniej więcej to, co myślał kurator przygotowujący wystawę. Dziś zmienia się sposób myślenia – muzea przestają być miejscami tylko dla wtajemniczonych, otwierając się na społeczeństwo. Im więcej przyciągniemy osób myślących inaczej, mających inne systemy wartości, tym większy jest sukces muzeum.
To dlaczego widzowie często czują się w nim dość nieswojo?
Z powodu inżyniera Mamonia. Lubią oglądać to, co znają i o czym wiedzą, że jest dobre. Ludzie boją się nieznanego, unikają własnych opinii, żeby nie popełnić jakiejś gafy. Na wystawie „W muzeum wszystko wolno" była dobra frekwencja, ale nie sensacyjna. Obejrzało ją o połowę mniej ludzi niż wystawę Olgi Boznańskiej, którą pokazywaliśmy wcześniej. A przecież „W muzeum wszystko wolno" było ewenementem na skalę światową, bo jej kuratorami było 70 dzieci, które nie myślą tak schematycznie i konwencjonalnie jak dorośli. Jednak, jak wskazują badania, jeśli ludzie już wejdą do muzeum, to są usatysfakcjonowani. Chodzi o to, żeby dotrzeć do tej ogromnej grupy uważającej, że muzeum jest nie dla nich.
Polska publiczność różni się od tej za granicą?