Paul McCartney zainteresował się malarstwem w połowie lat 60. Rok później zaczął tworzyć swoją kolekcję. – Poleciałem w tej sprawie do Paryża wraz z człowiekiem z branży, Robertem Fraserem – wspomina w swojej autobiografii „Many Years from Now". – Robert był gejem, więc szeptano: „Co Beatles może robić w Paryżu z homoseksualistą?". Ale nie przejmowałem się, byłem pewny swojej orientacji, a Roberta mi nie przeszkadzała, to mój przyjaciel.
Plonem tego wyjazdu było kupno obrazów jednego z najsłynniejszych surrealistów Rene Magritte'a. – Robert Fraser zaprowadził mnie do paryskiej galerii, która była pełna obrazów Magritte'a. Znalazłem się w siódmym niebie! – wspominał Paul.
Obrazy kosztowały 3 tysiące funtów. Paul kupił wtedy m. in. „Glorię". – Obraz zaskoczył mnie grą perspektyw – mówi muzyk. – Z jednej strony widzi się faceta z jednym okiem, z drugiej karpia, w którego sylwecie majaczył zamek, na zewnątrz zaś chmury. Kupiłem też „Hrabiego Monte Christo" z typowym dla artysty motywem butelek wina. Żałuję teraz, że nie kupiłem więcej. Moim zdaniem Magritte to najważniejszy z surrealistów, lepszy od okrzyczanego i modnego Dalego.
Magritte zmarł w 1967 roku. Sprzedażą jego dzieł zajęła się w połowie lat 80. wdowa. Skorzystała z tej okazji Linda McCartney, która kupiła obrazy Paulowi pod choinkę w 1983 roku. W komplecie były farby też belgijskiego malarza, paleta i inne przyrządy do malowania. Wtedy Paul zaczął sam malować. – Linda zrobiła mi cudowny prezent – wspominał. – Poszybowałem wraz z marzeniami i wyobraziłem sobie, co Magritte chciałby, żebym namalował. Powiedziałem do siebie w jego imieniu: „Synu, nie ociągaj się, maluj!".
Magritte na zawsze związał się z wizerunkiem The Beatles. – Robert Fraser przyniósł jego obraz, który wspaniale zbiegł się z letnią porą – opowiada muzyk. – Było na nim namalowane wielkie zielone jabłko.