Polityczna wyobraźnia naszych czasów zdaje się nie nadążać za zmieniającym się gwałtownie światem. Przestała ścigać się z postępem technologicznym, nie licytuje się w odwadze śnionych marzeń z nauką. Właśnie dlatego nasza nowoczesność określana bywa często jako „późna". Wygasła w niej młodzieńcza pasja przemiany świata, straciła zapał do radosnego eksperymentowania. To nowoczesność po przejściach, naznaczona bliznami XX stulecia.
Nowoczesność i jej wrogowie
Ale czym właściwie jest nowoczesność? To coś więcej niż postęp technologiczny i związane z nim wynalazki (smartfon, telewizja satelitarna, bomba wodorowa). To również coś innego niż wielkomiejska ogłada i otwarty światopogląd. Nowoczesność to pewien rozdział europejskiej kultury, wciąż moim zdaniem otwarty. Czy tego chcemy czy nie – wszyscy jesteśmy nowocześni.
Co to dokładnie znaczy? Rzecz najłatwiej zrozumieć, konfrontując nowoczesność z okresem sprzed jej narodzin. Świat był wówczas hierarchicznie ułożony. Słońce kręciło się posłusznie wokół nieruchomej, osadzonej stabilnie w samym centrum kosmosu Ziemi. Ludzie dzielili się na tych, którzy mieli święte prawo władać innymi (królowie), oraz tych, którzy musieli być im posłuszni (wszyscy pozostali). Na ziemski ogród zza chmur spoglądał dobrotliwy i wszechmocny Bóg, bacząc, by krnąbrna ludzkość nie wyrządziła sobie w przypływie szaleństwa zbyt wielkiej krzywdy. Tak to, w wielkim uproszczeniu, wyglądało. Aż przyszedł Kopernik i zasiał zamęt. Ziemia została strącona ze swojego uprzywilejowanego miejsca i zawisła w próżni tyleż nieskończonej, co głuchej na ludzkie wołanie przestrzeni. Gdzie dotąd widziano hierarchię, rzeczy okazały się płaskie jak stół. Gdzie miał znajdować się stabilny fundament, odkrywano płynność wszystkiego. Co miało być nakazem samego Boga, odsłaniało się jako dzieło ludzkich rąk.
W sensie politycznym epoka, którą nazywamy nowoczesnością, narodziła się wraz z rewolucją francuską. Rewolucjoniści byli pierwszymi, którzy działali tak, jakby wszystkie wartości i zasady cywilizacji były suwerennym tworem człowieka. Pokroili więc geografię Francji według własnego schematu, wprowadzili nowy kalendarz i ustanowili prawa dla całej ludzkości. Zaprojektowali nowy ład społeczny oraz stworzyli święta ku czci wymyślonej przez siebie Istoty Najwyższej. Gdzie panowały dotąd obyczaj i przesąd, bezpardonowo wkraczał rozum. Uwierzono, że wszystko można odmienić. Odkąd człowiek chwycił śmiało za ster historii, mogło być już tylko lepiej. Rok 1789 nie był po prostu kolejnym po narodzinach Chrystusa. Był Nowym Początkiem, Rokiem Zero. Tak przynajmniej ogłosili światu ideologowie postępu.
Ale nowoczesność nie miała być wyłącznie ich epoką. Jej dziećmi w równym stopniu okazali się tzw. antynowocześni – pisarze, filozofowie i artyści głęboko nieufni wobec postępowych idei. Rewolucja nie była ich zdaniem momentem wyzwolenia, ale erupcją resentymentów. Nie wierzyli w to, że oświeceniowy rozum obala mity – uważali, że na miejsce starych fabrykuje nowe, nierzadko gorsze. Na ludzką naturę patrzyli z pesymizmem, uznając, że człowiek to istota słaba, porażona grzechem pierworodnym. Wszelkie co ambitniejsze próby przemienienia go musiały zatem prędzej lub później przynieść opłakane skutki. Wreszcie, antynowocześni przeciwstawiali się naczelnemu hasłu nowoczesności, jakim była równość. Dla twórców takich jak Baudelaire czy Nietzsche równość oznaczała przede wszystkim wyzwolenie motłochu. Wszędzie, gdzie dawniej panowała wzniosłość, zaczęła panoszyć się tandeta. Kultura wysoka została spłaszczona walcem nowoczesności.