Irena Lasota: Nie zasłaniaj zaćmienia!

Zaćmienie" to tytuł filmu Michelangelo Antonioniego z 1962 roku. Film dostał nagrodę w Cannes, a główne role grali Alain Delon i Monica Vitti. Polska była wtedy filmowym grajdołkiem i każdą zachodnią produkcję dopuszczano na ekrany po długich debatach cenzorów i decyzjach Politbiura.

Aktualizacja: 25.08.2017 19:04 Publikacja: 25.08.2017 00:01

Irena Lasota: Nie zasłaniaj zaćmienia!

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Film był więc bardzo oczekiwany, dyskutowano o nim i o artyzmie Antonioniego na długo, zanim wszedł na ekrany.

Moje pokolenie oczywiście pamięta prawie każdy dobry, oczywiście zachodni, film, który docierał do Polski, tak jak wielu z nas pamięta, kiedy jakaś dobra książka ukazywała się w księgarniach. Pamiętam na przykład, że „Skłóconych z życiem" z Marilyn Monroe w roli głównej oglądałam w kinie Moskwa w nocy przed maturą, a „W poszukiwaniu straconego czasu" dostałam na 20. urodziny. Film Antonioniego poprzedzony był więc legendą. Ale po tym, jak już wystałam się w kolejce po bilet, byłam „Zaćmieniem" rozczarowana i znudzona.

Skojarzyło mi się to (za co przepraszam subtelniejszych czytelników) z zaćmieniem słońca, które miało miejsce w USA w poniedziałek 21 sierpnia. Oczywiście mój brat Jean-Pierre poprawi mnie, że zaćmienie było nie tylko w USA i że zdarza się dosyć często, ale dla nas, mieszkańców Stanów, było unikalnym, naszym własnym zaćmieniem. Zazwyczaj Amerykanie nie są podobni do Rosjan i nie zachwycają się ani rozmiarami swojego kraju, ani swoimi wielkimi rzekami, górami czy największymi karłami (wiem, dowcip z brodą).

Ale wielkie podniecenie zaćmieniem wzbudzał fakt, że przechodziło ono w poprzek przez całą Amerykę od Oregonu po Karolinę Południową. Już na kilka miesięcy przed tym wydarzeniem można było przeczytać i usłyszeć o tym, gdzie kupić specjalne na tę okazję okulary, po czym poznać, że to nie fałszywki, a miejsca w hotelach, motelach i na polach namiotowych w miejscowościach, gdzie zaćmienie miało być najlepiej widoczne, były od dawna wykupione.

W momencie gdy zaćmienie osiągało swoje apogeum w Waszyngtonie, wsiadałam do samochodu, obserwując podniecone grupy ludzi stojących na każdym rogu ze specjalnie zakupionymi okularami. Niespecjalnie mnie to przejmowało, bo już kilka godzin wcześniej na stronie internetowej NASA widziałam prawie całkowite zaćmienie w stanie Kentucky. Ale słuchanie radia (czynność, którą wykonuję, właściwie tylko kiedy prowadzę samochód) przypomniało mi raz jeszcze, jak infantylni i egocentryczni bywają moi rodacy. Radio nie miało nic nowego do powiedzenia o samym zaćmieniu, więc skupiało się na przeżyciach ludzi. Uczucia i wrażenia bywają u nas czasami ciekawsze czy ważniejsze niż samo zjawisko.

Pytania: „Co pan czuje, patrząc na Mona Lisę", ale też: „Co pan czuje, patrząc na swój płonący dom?", albo jeszcze gorzej: „Co pani myśli o śmierci swojej córki?" – mogą słuchacza doprowadzać do szału.

Nie zdawałam sobie sprawy, że można uzyskać tyle ciekawych spostrzeżeń. „Ależ to jest lepsze niż seks" – miała zakrzyknąć jakaś Niemka w Nashville w stanie Tennessee; „Po raz pierwszy poczułem, że jestem częścią czegoś większego"; „Olbrzymie wrażenie wywarło na mnie to, że obok stała grupa 12 zakonnic i też patrzyły na zaćmienie"; „Jestem wzruszony, że zaćmienie przeszło przez cały nasz kraj", „Byłem w tak dużym tłumie, że zrozumiałem, że jesteśmy społeczeństwem". Gdy myślałam, że to już koniec, zaczęły padać pytania: „A co pan czuł, gdy skończyło się zaćmienie?". Tu odpowiedzi były bardziej przewidywalne: smutek, poczucie porzucenia, nadzieję, że to jeszcze kiedys wróci.

Wieczorem komentatorzy telewizyjni witali swoich kolegów wracających z „zaćmieniowych reportaży" co najmniej jak bohaterów wracających z pola walki. A prawdziwym bohaterem okazał się prezydent Trump, upubliczniając swoje zdjęcie, na którym (bez żadnych okularów) patrzy chłodno i spokojnie w niebo.

A żeby nawiązać do początku felietonu, to gdy nad Waszyngtonem w momencie apogeum niewinna chmurka zaczęła zasłaniać zaćmienie, tłum na Mall zaczął krzyczeć „nie zasłaniaj!", tak samo jak w moich czasach, gdy podczas oglądania „Zaćmienia" Antonioniego ktoś nagle zasłonił głową ekran. Tyle że wtedy dodawaliśmy jeszcze niezbyt parlamentarne słowa.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Film był więc bardzo oczekiwany, dyskutowano o nim i o artyzmie Antonioniego na długo, zanim wszedł na ekrany.

Moje pokolenie oczywiście pamięta prawie każdy dobry, oczywiście zachodni, film, który docierał do Polski, tak jak wielu z nas pamięta, kiedy jakaś dobra książka ukazywała się w księgarniach. Pamiętam na przykład, że „Skłóconych z życiem" z Marilyn Monroe w roli głównej oglądałam w kinie Moskwa w nocy przed maturą, a „W poszukiwaniu straconego czasu" dostałam na 20. urodziny. Film Antonioniego poprzedzony był więc legendą. Ale po tym, jak już wystałam się w kolejce po bilet, byłam „Zaćmieniem" rozczarowana i znudzona.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu