Są winiarskie rzeki, wzdłuż których jest kilka denominacji – jest Ren, Rodan, Douro, że Loarę i kilka innych pominę. Ale jeziora? Każdy wymieni Balaton, choć nad nim samym wina robią przeciętne, ale już wokół są znacznie lepsze. I co jeszcze? I ja się pytam? Garda jest!
Tylekroć pisałem, żeby nie jechać na południe Włoch, bo i po co, skoro najlepsze wina są na północy, od Triestu po Turyn, od Trydentu po Weronę. Jeśli więc mkniecie państwo pamiętającą Mussoliniego autostradą z Wenecji, to nie skręcajcie w Padwie na południe. Jedźcie sobie dalej, drugi zjazd za Weroną jest na Gardę. Wrześniowe, październikowe słoneczko jeszcze przygrzewa – niech was ręka boska broni jechać tam w sierpniu, dziki tłum i jeszcze dziksze niż zwykle ceny – a widoki boskie. Tym razem nie jedziemy ani na wschodni, ani na zachodni brzeg, nie szukamy prosecco, nic.