Raban często oznacza także robienie bałaganu, a bałagan może służyć rewolucji. I naprawdę nie trzeba być przesadnym purystą doktrynalnym czy wielbicielem porządku, żeby zobaczyć, że pontyfikat Franciszka, choć niewątpliwie duszpastersko płodny, oznacza w istocie eklezjalną rewolucję. Nie ma bowiem wątpliwości, że dla przyszłości Kościoła będzie on miał daleko idące skutki.
I nie chodzi mi bynajmniej o „rewolucję czułości", jak kierunek zmian Franciszka określa jeden z jego najbliższych doktrynalnych współpracowników kard. Walter Kasper, ani o rewolucję miłosierdzia, jak określają ją dziesiątki, jeśli nie setki apologetów obecnego papieża. Miłosierdzie swoim znakiem rozpoznawczym uczynił św. Jan Paweł II, a Benedykt XVI był papieżem czułej miłości i towarzyszenia, jeśli więc Franciszek idzie tą drogą, to można powiedzieć, że pozostaje na drodze wytyczonej przez swoich poprzedników. Nie są także niczym nowym zaskakujące duszpasterskie spotkania, poświęcanie szczególnej uwagi ubogi, ani nawet otwarcie na imigrantów. Wszystkie te elementy znajdziemy w nauczaniu papieży – przynajmniej od czasów Jana XXIII przez Pawła VI, o Janie Pawle II i Benedykcie XVI nie wspominając. Jeśli więc szukać specyfiki tego pontyfikatu, analizować jego znaczenie, to kluczowych dla niego elementów trzeba szukać gdzie indziej. Sam papież Franciszek wskazuje je zresztą w rozmaitych swoich dokumentach, które czytane na spokojnie budują obraz planowanej rewolucji w Kościele. Rewolucji, która choć określana jest mianem duszpasterskiej, to dotyka także kwestii doktrynalnych.