Rewolucja była istotnym krokiem w ewolucji poczucia patriotyzmu. Pamiętałam święta 14 lipca sprzed kilkunastu lat i cieszyłam się na myśl, że pójdę na jakiś niewielki plac, np. na plac Gambetty albo plac Edith Piaf, gdzie będzie grała miejscowa orkiestra strażacka i będzie wesoło, ludzie będą tańczyć, a patriotyzm i duma z rewolucji będą wyrażać się skromnie poprzez wiszące flagi francuskie.
Tym razem jednak nie było tańców w mojej dzielnicy, tylko trochę fajerwerków, prawdopodobnie dlatego, że naród przygotowywał się do ważniejszego święta państwowego, jakim miał być finał Francja–Chorwacja. Mecz odbywał się w Moskwie, o godz. 17 naszego czasu. Już od rana wyczuwalne było wielkie podniecenie. W wielu miejscach rozstawiono ekrany, a największe z nich stał na Polach Marsowych pod wieżą Eiffla. Zamknięto dojazd od strony zachodniej, wstrzymano ruch samochodowy w jednej czwartej miasta i zamknięto wiele stacji metra. Już na trzy godziny przed meczem pokazywano w telewizji rosnące tłumy, które podobno doszły do ponad pół miliona ludzi. Widać też było wszędzie umundurowane oddziały policji.
Nie interesuję się piłką nożną, ale fascynuje mnie psychologia społeczna, a zwłaszcza zachowania tłumów. Oglądałam mecz w telewizji z przyjaciółmi jeszcze mniej zainteresowanymi niż ja piłką nożną, więc nikomu nie kibicowaliśmy, choć dziwiliśmy się, dlaczego „cała Polska" była za Chorwatami. Jakoś nie zauważyłam, kiedy Polska przestała być frankofilskim krajem. Zwracaliśmy jednak uwagę na krzyki dochodzące z ulicy i z podwórka. W tym domu większość nazwisk na skrzynkach pocztowych nie brzmiała specjalnie francusko, ale okrzyki radości były jednoznacznie profrancuskie.
Nie mogłam się zdecydować, czy z mojego, obojętno-utylitarnego punktu widzenia lepiej by było, żeby Francja wygrała, czy przegrała. Gdyby wygrała – radość byłaby głośna i długotrwała, ale gdyby przegrała – żal byłby może krótszy, ale za to głośniejszy i być może doszłoby do zamieszek. Francja wygrała i radość trwała ponad dobę. Pół miliona ludzi cieszyło się na ulicach, co polegało na podskakiwaniu, śpiewaniu „Marsylianki", piciu szampana, wina i piwa i oczywiście jeżdżeniu samochodami i używaniu klaksonu.
Ponieważ nie sposób było zasnąć, zastanawiałam się do rana nad istotą patriotyzmu. Przypomniałam sobie opisy słynnego ferworu patriotycznego, który ogarnął Francję na wiadomość o przystąpieniu do pierwszej wojny światowej (1 357 800 zabitych, 4 266 000 rannych i 537 000 zaginionych) i próbowałam znaleźć punkty wspólne między patriotyzmem z 1914 i 2018 r. I wtedy, i teraz mowa była o honorze, o obronie dobrego imienia Francji i o dumie narodowej. Ki diabeł – myślałam – jak można dostać tak powszechnego i dzikiego szału, tylko dlatego że jedenastu facetów biegało przez półtorej godziny po stadionie i to w dodatku w kraju, który powinien być bojkotowany za wojskową agresję i polityczne represje.