W różnych oddalonych od Czeczenii miejscach spotkałem się z Czeczenami, którzy uciekli z izb tortur Kadyrowa, a następnie wyjechali z kraju. Jeden z nich twierdził, że widział, jak człowieka oblano benzyną, po czym podpalono. Dostojny, starszy mężczyzna, którego synowie walczyli w partyzantce, opowiadał historie o potwornym biciu, o przykuwaniu kajdankami na całe dnie i noce do grzejnika w wilgotnej celi oraz o urządzeniach do elektrowstrząsów, które wyglądały niczym z czarno-białych horrorów z lat pięćdziesiątych: plątanina przewodów podłączonych do palców u rąk i nóg, które wywoływały straszliwy skurcz mięśni za każdym razem, gdy oprawca przesuwał ręczną dźwignię. Inny człowiek opowiadał, jak jego prześladowcy związali mu nadgarstki z nogami w kostkach i powiesili w ten sposób na pasku pod sufitem. Następnie ustawili go starannie pod takim kątem, żeby w czasie wypróżniania jego własne ekskrementy spływały mu po tułowiu i twarzy.
Rosyjskie i czeczeńskie władze publicznie zaprzeczały takim praktykom, ale nieoficjalnie usprawiedliwiały je jako konieczne do zapobiegania atakom terrorystycznym. Im częściej bojownicy uciekali się do ataków na ludność cywilną, tym mocniej Kadyrow i Rosjanie utwierdzali się w słuszności stosowania okrutnych metod, a im brutalniej działały władze, tym bardziej bezwzględne i niemoralne stawały się akty terroru.
W latach dziewięćdziesiątych i na początku lat dwutysięcznych ruch wyzwolenia Czeczenii nawoływał do utworzenia niezależnej republiki czeczeńskiej pod nazwą Iczkeria. Ruch ten używał wprawdzie islamistycznej retoryki, ale nawet tak przerażające akcje, jak wzięcie zakładników w moskiewskim teatrze na Dubrowce w 2002 roku oraz atak na szkołę numer 1 w Biesłanie w 2004 roku, miały na celu wywrzeć na Rosji presję, żeby wycofała swoje wojska z Czeczenii. Biorący w nich udział bojownicy okazali się gotowi do poświęcenia cywilnych ofiar, lecz – w przeciwieństwie do zamachów przeprowadzanych przez Al-Kaidę czy ISIS – ostateczna masakra nie była zamierzonym celem, ale efektem ubocznym, kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Brat Doku Umarowa
Doku Umarow, rudobrody bojownik będący samozwańczym prezydentem Iczkerii, w 2007 roku ogłosił powstanie Emiratu Kaukaskiego. Od tej chwili celem rebeliantów nie była walka o niepodległą Iczkerię, ale o Emirat Kaukaski, który swoim zasięgiem miał objąć cały Kaukaz z Umarowem jako jego tak zwanym emirem. Ukrywający się w wysokich górach i gęstych lasach Czeczenii partyzanci obiecywali spuścić na Kadyrowa i jego rosyjskich sojuszników falę terroru. W wyniku zamachów w moskiewskim metrze w 2010 roku zginęło kilkadziesiąt osób, w kolejnym roku zamachowiec-samobójca zaatakował na podmoskiewskim lotnisku Domodiedowo, zabijając w hali przylotów międzynarodowego terminalu co najmniej 36 osób. Na opublikowanym nagraniu Umarow przyznał się do zorganizowania obu tych operacji i wziął za nie odpowiedzialność. Teraz zatem bojownicy zaczęli „negocjować", przeprowadzając masakry na przypadkowych ludziach.
Kadyrow, chcąc ograniczyć do minimum ataki na terenie Czeczenii, wprowadził kary zbiorowe dla krewnych działających w podziemiu bojowników. Rosyjskie służby bezpieczeństwa tymczasem pozwoliły podejrzewanym rebeliantom po cichu wyjechać z kraju, zakładając, że poza granicami wyrządzą Rosji mniejsze szkody niż na jej terytorium. Doku Umarow zmarł w 2013 roku po tym, jak FSB zdołała zatruć jego jedzenie dostarczane do kryjówki terrorysty przez posłańca. W kolejnych latach wielu członków jego ugrupowania wyjechało do Syrii, walczyć w sprawie globalnego dżihadu, tym samym uwiarygadniając poniewczasie twierdzenia Rosji, że uczestniczy ona w walce z międzynarodowym terroryzmem, a nie w lokalnym konflikcie, do jakiego doprowadziły wieloletnie krzywdy doznane przez Czeczenów ze strony władzy carskiej, sowieckiej, a potem postsowieckiej. Większość Rosjan nie miała pojęcia o brutalnych deportacjach Czeczenów oraz o tym, jaką rolę pamięć o tamtych wydarzeniach odegrała w czeczeńskich żądaniach niepodległości.