Na przykład w relacjach z Niemcami PiS próbował nieustannie wykorzystywać w polityce bieżącej status ofiary, której nie zapłacono za wojenne straty. To zresztą dobry przykład pokazujący, że takie podejście wcale nie musi być skuteczne. Słusznie lub nie – to materiał na inny felieton – Niemcy uważają, że ze swą przeszłością się rozliczyły. I nie bardzo widziały powód, by zbrodnie z okresu II wojny światowej miały wpływać na codzienną współpracę handlową czy polityczną.

Ale nie o zachodnich sąsiadów tu chodzi. Problem bowiem w tym, że w pewnym momencie okazało się, że ta opowieść o polskim męczeństwie chyba nie do końca jest zrozumiała. Wiele rzeczy wychodziło na opak. PiS celebrował stulecie odzyskanej 11 listopada 1918 roku niepodległości, choć dla części narodów zachodniej Europy ta data raczej jest świadectwem tego, do czego może prowadzić zaczadzenie nacjonalizmem. W upadku komunizmu nasza prawica widziała raczej zmowę elit, by nie powiedzieć spisek. Dlatego Solidarność nie nadawała się na sztandary. Zwycięstwa są moralnie podejrzane, klęski dają moralną wyższość. W dodatku nie wszyscy bohaterowie Solidarności popierają dobrą zmianę, by ująć to eufemistycznie i nie powiedzieć, że większość legendarnych przywódców związku ma do niej sceptyczny stosunek. Znacznie lepiej pasowali wyklęci, którzy do ostatniej kropli krwi toczyli szlachetną walkę, która nie mogła przynieść zwycięstwa.

I tu dochodzimy do dwóch problemów. Przede wszystkim pytanie, na ile taka wizja historii jest interesująca. Dlaczego wszędzie muszą być husarskie skrzydła, żołnierze wyklęci, dlaczego wszystko musi być wzniosłe i patriotyczne. Znamienna była reakcja na krótki filmik, który z okazji polskiego święta narodowego przygotowała Komisja Europejska. Pojawiło się w nim to, co ludziom kojarzy się z Polską: żubr, zapiekanki, ogórek kiszony i pierogi, mrugający okiem Kopernik i Maria Skłodowska-Curie oraz skok Adama Małysza. Prawa strona była oburzona. Za mało było dla niej biało-czerwonych flag, znaków Polski Walczącej, opasek na ramionach. Za mało patriotyzmu i wzniosłości. Czy taka pompa zaciekawiłaby obcokrajowców, nie mówiąc już o naszych młodszych pokoleniach?

Drugi problem jest jednak poważniejszy. Z cierpienia i przegrywania czynić swój sztandar też trzeba umieć. Mit ofiary byłby świetny, gdyby nie to, że na dzisiejszych ziemiach Polski przed kilkudziesięciu laty doszło do Holokaustu. Czy twórcy polskiej polityki historycznej są pewni, że ściganie się z narodem żydowskim o to, kto bardziej zasłużył sobie na status ofiary XX wieku, to rzeczywiście najlepszy pomysł? Zresztą dziś Państwo Izrael buduje swoją markę na nowoczesnych technologiach, na haśle „Start-up Nation", na modnej kuchni bliskowschodniej, słowem na wszystkim, co dla naszej prawicy byłoby jakieś mało doniosłe i zbyt mało poważne. My zaś z przeszłości staramy się uczynić główną treść, przenieść ją w teraźniejszość. Co może pójść nie tak?