Tak, wiem, że teraz powinienem się na to wszystko oburzyć, potępić nieodpowiedzialnych ludzi, którzy za nic mają zdrowie swoje i innych, i podkreślić, że sam dzielnie nosiłem maseczkę, wbrew wszystkim, by zamanifestować niezłomność w walce z koronawirusem i zagrożeniem epidemicznym. Nie zrobię tego jednak, i to nie tylko dlatego, że byłaby to nieprawda (bo maseczkę miałem, ale w kieszeni), ale także dlatego, że mam świadomość, że zachowanie ludzi wynika nie tyle ze złośliwości, lekceważenia zagrożenia czy głupoty, ile z ludzkiej natury. Lęk, nawet uzasadniony, obawa, słuszna troska o zdrowie nie są w stanie doprowadzić do tego, byśmy na dłuższą metę odrzucili nie tylko własne przyzwyczajenia, ale także ludzką naturę.

Ta zaś jest taka, że po pierwsze potrzebujemy innych ludzi, by móc normalnie funkcjonować. I chodzi nie tylko o najbliższych, ale także o dalszych. Spotkanie z przyjaciółmi, rozmowa to coś, bez czego nie jesteśmy w stanie funkcjonować, a wirtualne środki komunikacji zwyczajnie tego nie zastępują. Wolność podróżowania, przemieszczania się, która – to oczywiście prawda – nie była jeszcze czymś oczywistym w wieku XVIII czy XIX (a dla wielu nie była dostępna także w wieku XX), również weszła nam w krew na tyle, że nie zamierzamy z niej rezygnować, a fakt, że nikt nie wie, ile miałaby trwać taka sytuacja, sprawia, że jesteśmy skłonni decydować się na podjęcie ryzyka od razu, zamiast czekać nie wiadomo jak długo. Jeśli do tego dodać brak precyzyjnych wyjaśnień, dlaczego najpierw maseczki nakazano nałożyć, a potem zdjąć, to obraz powodów lekceważenia zabezpieczeń staje się pełny.

Możemy się na to oczywiście oburzać, ale nie możemy tego zmienić – chyba że surowymi karami administracyjnymi i ich absolutnym egzekwowaniem, co jest mało prawdopodobne. Wielu ludzi woli żyć w cieniu śmierci, która i tak jest nieuchronna, ryzykować, szczególnie gdy wydaje się, że ryzyko jest niewielkie, niż zrezygnować z odpoczynku, spotkania, podróży czy imprezowania. Zatrzymać świat można na krótko, potem musi on wrócić do normalnego funkcjonowania, i to nie tylko z powodów ekonomicznych, ale także społecznych. Boris Johnson, choć zapewne popełnił wiele błędów, za późno zamykając Wielką Brytanię, miał rację co do jednego: ludzi nie da się długo trzymać w zamknięciu i żadne lęki czy pandemie tego nie zmienią.

I nawet jeśli pandemia wróci, jeśli nastąpi jej eskalacja, nawet jeśli część ograniczeń zostanie przywrócona, to i tak nie na wiele się to zda, bo ludzie wolą ryzykować, niż nie mieć pracy, niż nie móc podróżować i niż nie móc się spotykać. Próba zatrzymania świata na rok czy półtora musiałaby zakończyć się nie tylko gigantycznym kryzysem, ale i jeszcze większym wybuchem społecznym. Ogromna większość ludzi nie byłaby w stanie tego wytrzymać. Epidemiolodzy, politycy, jeśli chcą skutecznie walczyć z pandemią, muszą to brać pod uwagę. Samoizolacja, poza oczywiście sytuacjami krótkotrwałymi i jednostkowymi cechami charakterologicznymi, jest wbrew ludzkiemu nastawieniu. Ludzie wolą żyć, nawet jeśli ryzykują śmiercią, niż zamknąć się w grobie samoizolacji, by jeszcze za życia czekać na własną śmierć, a wszystko w imię lepszego zdrowia. Nie jesteśmy w stanie tego zmienić, więc trzeba metody walki z zagrożeniem kroić na miarę człowieka, a nie na miarę statystycznych egzemplarzy ludzkiego gatunku, które w istocie nie istnieją.