Cat-Mackiewicz: zgorszył emigrację, a ucieszył bezpiekę

Stanisław Cat-Mackiewicz 60 lat temu wrócił do Polski. Czego szukał wileński szlagon w kraju rządzonym przez Ochaba i Rokossowskiego? Czy tylko wysokiej emerytury?

Aktualizacja: 12.06.2016 18:57 Publikacja: 09.06.2016 14:07

Jedna z pierwszych audycji „Tele-Echa”. Stanisław Cat-Mackiewicz jako gość honorowy Ireny Dziedzic,

Jedna z pierwszych audycji „Tele-Echa”. Stanisław Cat-Mackiewicz jako gość honorowy Ireny Dziedzic, nareszcie dopieszczony

Foto: TVP/PAP

14 czerwca 1956 roku rutynowy zazwyczaj rejs LOT z Londynu do Warszawy miał charakter szczególny. Na pokładzie douglasa DC-3 leciał do Polski niezwykły pasażer: Stanisław Mackiewicz. Błyskotliwy publicysta i pisarz polityczny, używający pseudonimu Cat, redaktor wileńskiego „Słowa", monarchista, konserwatysta i germanofil, przez dwie kadencje poseł na Sejm z ramienia sanacyjnego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Zanim „Schleswig-Holstein" oddał pierwszą salwę w kierunku Westerplatte, za swoją bezkompromisową krytykę polityki epigonów Piłsudskiego zdążył jeszcze zasmakować przez kilkanaście dni Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej.

Opuścił Polskę po agresji sowieckiej. Dotarł do Paryża, gdzie powołany został przez prezydenta Władysława Raczkiewicza w skład Rady Narodowej. Po upadku Francji wraz z władzami RP przedostał się do Londynu. Nieprzejednany wróg komunizmu, zawzięcie zwalczał piórem i czynem politykę premierów Władysława Sikorskiego i Stanisława Mikołajczyka, zbyt ugodową w jego ocenie wobec Sowietów. Po zakończeniu wojny pozostał w Anglii. Przez kilka lat wydawał „rewizjonistyczny" tygodnik „Lwów i Wilno", walcząc o zmianę jałtańskiego porządku politycznego i terytorialnego.

Był czołowym działaczem skupiającego Kresowiaków Związku Ziem Północno-Wschodnich RP, uosobieniem litewskiego szlagona – i bezkompromisowym obrońcą emigracyjnego legalizmu, ciągłości prawno-konstytucyjnej władz polskich na uchodźstwie z władzami II RP, uzasadniającej ich prawo do formalnego i faktycznego reprezentowania państwa polskiego.

Podczas kryzysu prezydenckiego latem 1954 roku został mianowany przez Augusta Zaleskiego premierem i ministrem spraw zagranicznych i dzięki swej niespożytej energii i przebojowości, działając praktycznie w pojedynkę, uratował jego prezydenturę, co zresztą miało zaciążyć na dalszych dziejach uchodźstwa. Zniechęcony skłóceniem i brakiem perspektyw kierowanego przez siebie ośrodka rok później złożył dymisję. Po blisko 17 latach emigracji wracał do kraju rządzonego przez komunistów i odartego z Kresów. Wracał na stałe.

Gwiazda na Okęciu

Z punktu widzenia władz warszawskich powrót do Polski Ludowej postaci tej miary stanowił spektakularny sukces w prowadzonej od roku ogromnym nakładem sił i środków „kampanii repatriacyjnej". Każdy powracający emigrant legitymizował władze PRL. Jednak głównym celem akcji, daleko ważniejszym niż powrót Polaków do kraju, było pogłębienie rozbicia uchodźstwa, zakwestionowanie sensu jego istnienia jako zorganizowanej siły politycznej. Mackiewicz znakomicie wpisywał się w ten scenariusz. Tym bardziej że swoją decyzję przedstawiał jako akt polityczny, gest sprzeciwu wobec porzucenia sprawy polskiej przez mocarstwa zachodnie i jałowości emigracyjnych wysiłków. Ostatni artykuł, jaki opublikował przed opuszczeniem Londynu, niósł w tytule jednoznaczne przesłanie: „Tu nie ma nadziei".

Władze zadbały o odpowiednią reżyserię wydarzenia. Mackiewicz witany był niczym głowa państwa lub gwiazda filmowa już na płycie lotniska. Obok najbliższej rodziny obecni byli krajowi i zagraniczni dziennikarze, przedstawiciel pełnomocnika rządu PRL do spraw repatriacji, prezes Związku Literatów Jerzy Putrament, grono przyjaciół i znajomych. Kwadrans po wylądowaniu samolotu stosowny komunikat nadało Polskie Radio. Nazajutrz informacje podała prasa, zorganizowano szeroko relacjonowaną specjalną konferencję prasową, podczas której wybitny reemigrant miał okazję przedstawić swoje, tak bliskie władzy, poglądy.

Emigracja, rzecz prosta, przyjęła ostentacyjny powrót Cata z oburzeniem, nie szczędząc słów potępienia. Było ono tym bardziej zrozumiałe, że na „dezercję" zdecydował się pisarz i polityk, który przez kilkanaście lat pobytu na obczyźnie solidnie zapracował na wizerunek radykała wśród „niezłomnych". Z prasowych komentarzy wyłaniał się obraz „politycznego bankruta", „kapitulanta", który sprzeniewierzył się wyznawanym dotąd zasadom.

Oświadczenie rządu RP wprost mówiło o zdradzie. Juliusz Mieroszewski w „Kulturze" zestawił powrót Mackiewicza z kilka dni wcześniejszą samobójczą śmiercią Jana Lechonia, uznając oba te gesty za dowód pogarszającej się kondycji emigracji, która nie jest przygotowana na stawienie czoła wyzwaniom, jakie niesie „odwilż" w kraju. Nawet on nie zamierzał jednak bronić byłego premiera. Marian Hemar w „Wiadomościach", odcinając się od poglądów i decyzji Cata, pół żartem, pół serio stwierdzał, że rozgłos wywołany na Zachodzie przez jego „polityczne harakiri" okazał się „najlepszym propagandowym osiągnięciem ostatnich lat emigracji".

Powrót Stanisława Mackiewicza nie był jednak dla uchodźczej społeczności zaskoczeniem. Uważny czytelnik jego publicystyki nie mógł nie dostrzec znamiennej ewolucji jego poglądów w ostatnim okresie. Objąwszy urząd premiera, głównym punktem programu swego rządu uczynił obronę „niezależności polityki polskiej", zagrożonej rzekomo finansowym uzależnieniem od Anglosasów.

Początkowo hasło to obliczone było na uzyskanie doraźnych korzyści politycznych. Wymierzone było w kontestujące prezydenturę Zaleskiego stronnictwa: narodowców, socjalistów i Polski Ruch Wolnościowy „Niepodległość i Demokracja", uwikłane parę lat wcześniej w kompromitujące kontakty z wywiadami zachodnimi (tak zwana afera Bergu). Z czasem jednak Cat rozciągnął swoją bezkompromisową krytykę na wszelkie formy współpracy z Amerykanami, ze szczególnym upodobaniem atakując Komitet Wolnej Europy i prowadzoną przezeń rozgłośnię radiową.

Premier zdawał się wszakże zapominać, że każda polityka wymaga pieniędzy. Ponieważ kryzys prezydencki zniszczył struktury Skarbu Narodowego, przyjęta przez niego postawa oznaczała zgodę na ograniczenie podstaw materialnych ośrodka prezydenckiego do symbolicznych rozmiarów. Nie mając środków na działanie, Cat uprawiał swoistą apologię bierności. Przekonywał, że „trwanie" władz legalnych jest wystarczającym usprawiedliwieniem ich istnienia. Zderzenie jego niemałych politycznych ambicji z twardymi realiami musiało być bolesne. „Coraz bardziej mnie prześladował kompleks księdza, który przestał wierzyć w Boga, a dalej mszę odprawia dla otrzymywania intencji mszalnych", pisał w artykule wydrukowanym w „Kulturze" kilka miesięcy po ustąpieniu ze stanowiska.

Jednocześnie Mackiewicz z narastającym przygnębieniem obserwował zmiany sytuacji międzynarodowej. Proklamowana kilka lat wcześniej przez prezydenta Eisenhowera „polityka wyzwolenia" okazywała się pustą retoryką. Na genewskiej „konferencji uśmiechów" mocarstwa zachodnie ze skwapliwością godną lepszej sprawy podchwyciły sowieckie propozycje „pokojowego współistnienia", co z polskiego punktu widzenia oznaczało zgodę na utrzymanie zniewolenia kraju. Na łamach londyńskiego „Tygodnika" Cat coraz mocniej piętnował hipokryzję i obojętność Zachodu. Przekonywał, że zainteresowanie Stanów Zjednoczonych sprawami polskimi ogranicza się do działań wywiadowczych i dywersji ideologicznej. Do jego pielęgnowanej od dawna anglofobii doszła fobia antyamerykańska.

Taka ocena zachodnich sojuszników prowadziła do utraty wiary w celowość działalności politycznej na emigracji. Brak zainteresowania potencjalnych partnerów skazywał ją na niepowodzenie. Mackiewicz bezlitośnie obnażał jałowość emigracyjnej dyplomacji, uchwał i memoriałów, krytykował wizytę gen. Andersa w USA. Oponował nawet przeciw pomysłowi demonstracji uchodźstwa w czasie wizyty Nikity Chruszczowa i Nikołaja Bułganina w Londynie w kwietniu 1956 roku, która, zadając kłam jego przewidywaniom, okazała się jednym z największych sukcesów polityczno-propagandowych emigracji. „Polityka emigracji stacza się do nader dla Kraju szkodliwej agentury obcej", wyrokował miesiąc przed opuszczeniem Anglii. Zapowiadał, że niebawem z tego stanu rzeczy wyciągnie konsekwencje.

Wilniuk i smakosz

11 czerwca londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza", najpoczytniejsza gazeta emigracji, opublikował „deklarację osobistą" Mackiewicza, wyjaśniającą powody jego decyzji o powrocie do kraju. Deklarując się jako Polak, szlachcic litewski („miłości do Wilna nikt nie wyrwie z mego serca"), katolik i antykomunista, Cat wskazywał na niechęć państw zachodnich do podjęcia działań zmierzających do wydobycia Polski z sowieckiej strefy wpływów. Wyrażał nadzieję, że zapowiadana w kraju liberalizacja stosunków będzie trwała. „Polska jest Polską", kończył patetycznie cytatem z kanclerza litewskiego, księcia Michała Czartoryskiego. „Dziennik..." opatrzył oświadczenie nadtytułem: „Szlachcic litewski" zapomniał o Wilnie, „katolik" – o kard. Wyszyńskim. Mackiewicz dawno planował swój powrót.

Rozczarowanie postawą Zachodu nie było wśród polskich emigrantów postawą wyjątkową. Powszechne było także zniechęcenie i frustracja pogłębiającym się politycznym rozbiciem uchodźstwa. A jednak bardzo niewielu z nich zdecydowało się na powrót. Jeżeli wracali, na ogół czynili to bez ostentacji, starając się ograniczyć do minimum propagandowe zyski władz PRL. Stanisław Mackiewicz wybrał polityczną manifestację.

Czy deklarowane motywy polityczne były dla niego najważniejsze? Ambicje Cata były ogromne (sam zaoferował prezydentowi Zaleskiemu swoją kandydaturę na premiera). Równie wielkie było jego przekonanie o słuszności własnych koncepcji. Nie był jednak w stanie pozyskać dla nich zwolenników. Od obozu zjednoczenia narodowego, skupiającego pod patronatem gen. Andersa większość emigracji legalistycznej, odciął się sam, gdy zredukował działalność środowiska do pracy na rzecz amerykańskiej agentury.

Niebawem poróżnił się także ze środowiskiem skupionym wokół prezydenta, w którym zresztą, przyznajmy szczerze, nie znajdował nadmiaru godnych intelektualnych parterów. Nietrudno zrozumieć, że narastało w nim poczucie niezrozumienia i wyobcowania, kumulowała się frustracja, której dawał upust w swojej coraz bardziej antyemigracyjnej publicystyce. Głównym forum jego aktywności w ostatnich latach przed opuszczeniem Anglii stał się „Tygodnik". Nie zdawał sobie sprawy, że jego redaktor, Jan Matłachowski, jest współpracownikiem wywiadu PRL, a samo pismo jest subsydiowane przez bezpiekę. Czy emigracja faktycznie nie miała już nic do zrobienia, czy może nie chciała słuchać pomysłów Cata?

Stanisław Mackiewicz był typem sybaryty, potężna tusza poświadczała zamiłowanie do zacnych potraw i trunków, znana była także jego słabość do płci niewieściej. Na londyńskim bruku zmuszony był drastycznie zredukować swoje potrzeby i uciekać się do upokarzających pożyczek od bardziej zasobnych przyjaciół. Dobiegał 60 lat i perspektywy na przyszłość nie były zachęcające.

Nie bez znaczenia były także nadzieje na wydanie w Polsce jego książek. Już w 1954 roku sondował potajemnie taką możliwość. Jesienią 1955 roku pewnie zwyciężył wprawdzie w plebiscycie „Wiadomości" na „najulubieńszego pisarza emigracji", pozostawiając w pokonanym polu m.in. młodszego brata Józefa, Wierzyńskiego, Lechonia i Wańkowicza. Pokusa dotarcia ze swoją twórczością do masowego czytelnika w kraju była zrozumiała. Mieroszewski prywatnie (w liście do Jerzego Giedroycia) nie miał wątpliwości, że decyzja Mackiewicza podyktowana była względami czysto osobistymi, do których dorabiał fikcyjne względy polityczne jako „typowe alibi pisane z myślą o rynku krajowym i jego władzach".

Według zachowanych w archiwum IPN materiałów różne środowiska emigracyjne podejmowały poufne próby skłonienia Cata do rezygnacji z wyjazdu, oferując mu środki utrzymania, między innymi stypendium Komitetu Wolnej Europy, jakie pobierało wielu, często wybitnych, emigracyjnych pisarzy. Odmówił zdecydowanie. Sprawy zaszły za daleko.

Oskarowe rozmowy

Powrót do Polski tak ważnej postaci nie był jednak możliwy bez uzgodnienia z władzami warszawskimi. Niespełna dwa miesiące po zakończeniu swojej przygody w rządzie Stanisław Mackiewicz wysłał list do Putramenta, proponując spotkanie. Nie był to jego pierwszy poufny kontakt z przedstawicielami strony warszawskiej. Już w 1947 roku sondował możliwość wyjazdu do kraju. Przez kolejne dwa lata wielokrotnie spotykał się z Bernardem Singerem, pracującym dla wywiadu PRL pod przykryciem dziennikarza prokomunistycznego „Tygodnika Polskiego".

W rozmowach opowiadał o środowiskach emigracyjnych na tyle chętnie i zajmująco, że bezpieka postanowiła podjąć próbę pozyskania go do formalnej współpracy. Zadanie to wykonać miał w czerwcu 1949 roku kpt. Marceli Reich-Ranicki, przyszły „papież krytyki literackiej" w Niemczech, wówczas pracownik londyńskiej rezydentury. Jego oferta była prosta: zgoda na powrót do kraju jako nagroda za agenturalną współpracę. Cat propozycję odrzucił, konfidentem być nie zamierzał. Droga do Polski na pewien czas została zamknięta.

Putrament przeleciał do Londynu we wrześniu, kilkakrotnie konferował z Mackiewiczem, sumiennie raportując przebieg spotkań bezpiece. Przy okazji przekazał mu 240 funtów tytułem „osobistej pożyczki". Następnie kontakty z byłym premierem przejął kadrowy oficer rezydentury w Londynie Jerzy Klinger, „Oskar". Przez pół roku ich znajomości starał się wyciągnąć od niego maksymalnie dużo informacji. Twierdził, co zapewne było pewną przesadą, że inspirował antyzachodnie i antyemigracyjne artykuły Cata. Nie próbował formalizować kontaktów, przyjmując dogodną dla emigranta fikcję „rozmów politycznych".

Mackiewicz konsekwentnie odmawiał składania pisemnych informacji, nie miał jednak oporów, aby „Oskar" notował treść ich rozmów. Opowiadał m.in. o sytuacji w redakcji „Dziennika Polskiego", konflikcie Andersa z prezesem SN Tadeuszem Bieleckim, sprawie Bergu. Skwapliwie przyjmował też od bezpieki pieniądze, m.in. pod pretekstem zaliczek na poczet tantiem autorskich za książki mające być wydane w kraju. Tylko od marca do czerwca 1956 otrzymał ponad tysiąc funtów. Przez ostatnie miesiące pobytu w Anglii pozostawał w praktyce na utrzymaniu komunistycznego wywiadu. „Biorę pieniądze, ale agentem nie jestem. Jestem politykiem, ostrym antykomunistą w przeszłości, który zmienił swe poglądy polityczne wskutek zasadniczych wydarzeń i moja linia polityczna stała się zgodna z waszą, ale agentem to ja nie jestem", tłumaczył „Oskarowi".

Wywiad sfinansował także ostatnią z emigracyjnych broszur Mackiewicza: „Od Małego Bergu do Wielkiego Bergu", w której raz jeszcze gwałtownie zaatakował swoich emigracyjnych przeciwników politycznych, zarzucając im agenturalność. Regulowanie osobistych porachunków za komunistyczne pieniądze z pewnością nie przynosiło autorowi chwały.

W postępowaniu Cata nietrudno dostrzec podwójne standardy i intelektualną nieuczciwość. Płomiennie piętnując kontakty części środowisk emigracyjnych z wywiadami państw zachodnich, finansowanie działalności uchodźstwa z kies anglosaskich tajnych służb, nie widział niczego zdrożnego w podobnych kontaktach, jakie sam utrzymywał z komunistycznym wywiadem. Pieniądze moskiewskie, nawet przekazywane polskimi rękami, nie były lepsze od amerykańskich. „Wydaje się tak, jakby jakimś podstępem szatańskim/ Hektor we własnej Troi sam był koniem trojańskim", celnie opisał kilka lat później sprzeczności w zachowaniu Cata Marian Hemar.

Ledwie dwa tygodnie po powrocie spotkał Mackiewicza lodowaty prysznic. Przeciw demonstrującym robotnikom Poznania władze wysłały czołgi. Świeżo upieczony reemigrant był naocznym świadkiem tych wydarzeń. Przedstawił je w artykule dla „Tygodnika" jako wynik prowokacji agentów zachodnich obliczonej na zahamowanie dokonującej się w Polsce liberalizacji. „Trybuna Ludu" pisała to samo. Kontakt z londyńskim pismem, które w sposób coraz bardziej otwarty opowiadało się za „współpracą z krajem", utrzymywał jeszcze przez pewien czas.

Domknięcie kręgu

W kraju Cat zaczął regularnie pisać do prasy PAX-owskiej: „Słowa Powszechnego", „Kierunków", publikował w prestiżowym „Przeglądzie Kulturalnym". Seria antyangielskich filipik drukowanych w tym ostatnim czasopiśmie ukazała się w 1957 roku jako „Londyniszcze". W tym samym roku PIW wydał jego książkę o Dostojewskim. „Stanisława Augusta" wydrukowało już rok wcześniej Wydawnictwo PAX.

W 1958 roku ukazały się „Zielone oczy", książka z wielu względów niezwykła. Była połączeniem politycznego eseju i wspomnień Mackiewicza od 1939 roku do chwili powrotu do Polski. Niezależnie od cenzuralnej presji, przemilczeń i mocno nieraz subiektywnych ocen autora krajowy czytelnik po raz pierwszy dowiadywał się, i to z pierwszej ręki, o działaniach polskich władz na uchodźstwie nie tylko podczas wojny, ale także po jej zakończeniu. Po raz pierwszy o emigracyjnym rządzie i prezydencie pisano bez cudzysłowu. Była to też bodaj jedyna wydana oficjalnie w PRL publikacja przedstawiająca w pozytywnym świetle gen. Andersa. Wznowiono ją rok później. Na kolejne wydanie trzeba było czekać do 1987 roku.

Mackiewicz stał się beneficjentem polityki kulturalnej władz PRL, otaczających troskliwą opieką „środowiska twórcze". Korzystał z niej pełnymi garściami. Jeżeli wierzyć zachowanym w IPN zestawieniom zarobków, w latach 1958–1965 tylko za publikacje prasowe zarobił ponad milion złotych. Honoraria za książki przekroczyły 300 tys. zł, same „Zielone oczy" przyniosły mu ponad 70 tys. Prof. Krzysztof Tarka, autor licznych tekstów poświęconych Catowi, słusznie zwrócił uwagę, że były to dochody horrendalnie wysokie: przeciętna płaca miesięczna w gospodarce uspołecznionej nie przekraczała wówczas 2 tys. zł.

Wróciwszy do Polski, Stanisław Mackiewicz nie zerwał kontaktów z warszawskimi tajnymi służbami. Co więcej, niekiedy sam je inicjował. Traktował je, podobnie jak wielu innych ludzi tego czasu, mających ambicje wpływania na krajową rzeczywistość, jako kanał komunikacji z władzami, za pomocą którego starał się przedstawiać swoje koncepcje. Sondował na przykład szanse uzyskania mandatu posła na sejm PRL. Jego rozmówcą był nie byle kto: płk Henryk Wendrowski, naczelnik wydziału Departamentu I MSW zajmującego się wywiadem w europejskich środowiskach emigracyjnych, który na przełomie lat 40. i 50. jako agent prowokator był jedną z kluczowych postaci gry operacyjnej z zachodnimi wywiadami, znanej na emigracji jako... afera Bergu. Za przyzwoleniem władz Cat wyjeżdżał na Zachód: do Francji, Belgii, RFN, dzieląc się po powrocie wrażeniami z podróży. Niestety, zdarzało mu się w tych rozmowach posuwać za daleko.

Sielanka skończyła się po kilku latach. W 1963 roku cenzura zatrzymała książkę Mackiewicza o polityce Józefa Becka. Rok później za podpis pod Listem 34 Cat ukarany został zakazem druku. Gdy powróciło widmo niedostatku, autor „Zielonych oczu" ponownie zwrócił się ku emigracji. Pod pseudonimem Gaston de Cerizay publikował artykuły w „Kulturze".

Bezpieka dosyć szybko odkryła, kto jest ich autorem. Wszczęto przeciw niemu postępowanie karne za „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości mogących wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego". Najniższa kara przewidziana za to przestępstwo wynosiła trzy lata więzienia. Kolejny po sprawie Melchiora Wańkowicza proces popularnego pisarza była jednak dla władz bardzo niezręczny. Ostatecznie do rozprawy nie doszło, w lutym 1966 roku Mackiewicz zmarł. W marcowym numerze „Kultury" ukazał się jego ostatni tekst. Nosił tytuł: „Zapiski z kraju niewoli".

Autor jest prawnikiem i historykiem. Ostatnio wydał książkę „Anders, Korboński, Sieniewicz... Szkice z dziejów Drugiej Wielkiej Emigracji"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody