Kadłubek, Długosz, Gall Anonim, wielu pomniejszych kronikarzy myli się w zeznaniach i szczegółach. Trudno od nich wydobyć konkretną informację, w pełni wiarygodne i wyczerpujące sprawozdanie, protokół rozbieżności między Bolesławem a Stanisławem, królem i biskupem. Ale rozbieżność zeznań bywa czasami informacją cenniejszą niż ich podobieństwo. Mówi o tym, że sprawa, jaka stanęła między tronem a ołtarzem, jest z rodzaju tych nieuchwytnych i uniwersalnych jednocześnie. Za rękę dadzą się złapać tylko aktorzy drugo- i trzecioplanowi. Bo oczywiście, że przewinęły się tam zarówno ambicja, jak i pycha oraz żądza władzy. Ale każda z nich, a nawet wszystkie razem wzięte, to za mało, aby jednego i drugiego popchnąć do ostateczności. Podnieść rękę, przyjąć cios. Posunąć się do zbrodni i męczeństwa.

Opatrzność nie ma w zwyczaju opowiadania dwa razy tej samej historii, a przynajmniej nie zwykła tego robić w krótkim odstępie czasu. Ale dla tej jednej sprawy, leżącej gdzieś między Wawelem i Skałką – miejscem, w którym stał tron, i tym drugim, gdzie ołtarz został skąpany we krwi – zrobiony został wyjątek. Dramat, który rozegrał się między Stanisławem ze Szczepanowa i Bolesławem Szczodrym, wystawiony został raz jeszcze. Tyle że na deskach tego drugiego teatru kilkadziesiąt lat później wystąpili Tomasz Becket i Henryk II Plantagenet. Inni aktorzy, ale te same role. I ta sama, podobnie nieuchwytna, a jednak rozpalająca emocje aż do temperatury zbrodni sprawa. – Tak właśnie, nie inaczej. Przypatrzcie się uważnie – mówi, powtarzając już raz odegrany dramat, Opatrzność. Potwierdza, że gra toczy się o rzecz dalece przekraczającą horyzont jednych i drugich, świętych męczenników i zbrodniczych monarchów.




Ci pierwsi walczyli o wolność Kościoła, niezależność władzy duchowej od świeckiej. Ale chyba nawet oni nie mogli sobie zdawać sprawy, że zwojują przy okazji coś jeszcze. Że z tego starcia dwóch wielkich sił, korony i ołtarza, zwycięscy wyjdą przede wszystkim widzowie owego przedstawienia. Tam, gdzie istnieje tylko jeden ośrodek władzy, jej poddani zdani są na łaskę jedynego władcy. Ich wolności i swobody są zależne wyłącznie od jego dobrej woli i aktualnych potrzeb tronu, z czegokolwiek byłby zrobiony i na czym wsparty. Jednak gdy pojawia się jakaś druga, zdolna do przeciwstawienia się mu siła, chcąc nie chcąc, walcząc o swoją pozycję, ogranicza i balansuje wszechwładność świeckiego władcy. To dlatego właśnie, jak zauważył Paweł Jasienica w „Rozważaniach o wojnie domowej", świat ancien regime'u, kojarzący się nam często z uciskiem i zamordyzmem, w rzeczywistości wypełniony był wolnościami i swobodą, o jakich nam, jego niewdzięcznym i późnym wnukom, nawet się nie śniło.

Wszystkie późniejsze próby stworzenia nowego ośrodka ciążenia, takie jak Tocqueville'owskie społeczeństwo obywatelskie czy podział władz Monteskiusza, to skazane na porażkę próby podszycia się pod tamten porządek. Sztucznego wytworzenia napięcia, które zrodziło wolność. Bo żeby jedno i drugie było autentyczne, ów drugi ośrodek władzy musi pochodzić z innego porządku. Być gdzie indziej założony i zupełnie po co innego istniejący. Jedynym uprawnionym, powołanym do odegranie tej roli przeciwnikiem każdego rządu i tronu jest królestwo nie z tego świata. Bo wolność to tylko pochodna wieczności.