Chcę głowy Bin Ladena w pudełku

CIA zwróciła się do Francji z pytaniem, czy jest gotowa uruchomić operację Homo, selektywną eliminację Osamy bin Ladena i jego przybocznych.

Publikacja: 08.04.2016 00:17

Ameryka wszelkimi sposobami próbowała dopaść i ukarać odpowiedzialnych za zamachy 11 września 2001

Ameryka wszelkimi sposobami próbowała dopaść i ukarać odpowiedzialnych za zamachy 11 września 2001

Foto: Getty Images/AFP, Spencer Platt

Po 11 września 2001 roku tak dla Pałacu Elizejskiego, jak i dla Białego Domu liczył się tylko jeden człowiek odpowiedzialny za zamachy na amerykańskiej ziemi. Oficjalnie potwierdzono, że chodziło o Osamę bin Ladena, przywódcę Al-Kaidy.

Już kilka miesięcy wcześniej zachodnie służby wywiadowcze obawiały się poważnego ataku wymierzonego w amerykańskie interesy przez nieuchwytnego dżihadystę. Richard Clarke – jeden z koordynatorów walki z terroryzmem w Białym Domu – 25 stycznia 2001 roku spisał szczegółową notatkę na temat terrorystycznej strategii Al-Kaidy, na próżno rekomendując bardziej ofensywne tajne działania, a nawet prewencyjne uderzenia dronami przeciwko Bin Ladenowi. Niewiele później CIA i FBI ostrzegały Biały Dom o możliwości samobójczego ataku z użyciem ciężarówki-pułapki w Waszyngtonie, ryzyku porwania samolotu czy zamachów w Nowym Jorku, Bostonie i Londynie.

Między majem a lipcem NSA przechwyciła ponad trzydzieści wiadomości wskazujących na realizację jakiejś operacji – informację potwierdził sam Osama bin Laden na początku czerwca w udzielonym przy granicy pakistańsko-afgańskiej wywiadzie dla Bakra Atianiego, dziennikarza saudyjskiej telewizji. Prezydent George W. Bush, uprzedzony o zagrożeniach, zadeklarował swoim doradcom kilka dni później: „Chcę w taki czy inny sposób zabić tego Bin Ladena". Szef Centrum Antyterrorystycznego CIA Cofer Black 10 lipca przywołał w rozmowie z prezydentem możliwość „spektakularnego" uderzenia w najbliższej przyszłości. George Bush 6 sierpnia otrzymał na swoim ranczu w Crawford w Teksasie kolejną notatkę z CIA zatytułowaną „Bin Laden zdecydował o uderzeniu na terenie Stanów Zjednoczonych".

Francuskie tajne służby – DGSE i DST – w ciągu lata wielokrotnie ostrzegały Amerykanów, że zgodnie z zeznaniami Djamela Beghala zatrzymanego 28 lipca w Dubaju przygotowuje się poważny zamach, prawdopodobnie na ambasadę Stanów Zjednoczonych w Paryżu. Pod koniec sierpnia DST poinformowała, że Francuz z Maroka Zacarias Moussaoui – zatrzymany w Stanach 16 sierpnia w związku z drobnym problemem wizowym, kiedy odbywał kurs pilotażu – miał powiązania z Al-Kaidą.

Mimo wielu sygnałów alarmowych Stany Zjednoczone nie były w stanie zapobiec atakom na własnym terytorium.

Początek pościgu

Ameryka 11 września 2001 roku otrzymała cios w samo serce. Od razu wypowiedziała wojnę terroryzmowi. Biały Dom wahał się, czy interweniować zbrojnie w Iraku, czy w Afganistanie. W końcu zdecydowano się na drugą opcję, uznając, że Afganistan to właściwe dominium talibów i Osamy bin Ladena. Sztaby wojskowe przygotowały plany operacji Enduring Freedom (Trwała wolność). Interwencja w Afganistanie miała się rozpocząć 7 października od uderzeń z powietrza. Równocześnie podziemne bojówki miały uderzyć w liderów Al-Kaidy. Plan działań został zaaprobowany 13 września przez Biały Dom, któremu zależało na „ukaraniu" ludzi uznanych za winnych. Dwa dni później w rezydencji w Camp David George Bush dodał ostatnie szlify. „Reguły się zmieniły" – napisał do swoich agentów George Tenet, szef CIA, który dwa tygodnie później wysłał do Afganistanu swoją pierwszą paramilitarną ekipę pod nazwą Jawbreaker. Dowodzić na miejscu miał nią znawca regionu Gary Schroen, szykujący się już na emeryturę. Cofer Black, zwolennik mocnego uderzenia, przekazał mu wytyczne: „Macie zadanie: znaleźć członków Al-Kaidy i ich zabić. Chcemy ich zlikwidować. Szukajcie i znajdźcie Bin Ladena. Chcę jego głowy w pudełku. Chcę ją dostać do ręki i pokazać prezydentowi".

Ten sam Cofer Black tłumaczył szefom wywiadu brytyjskiego, którzy przyjechali do Waszyngtonu, by zorientować się w sytuacji rysującej się wojny w Afganistanie, i którzy zalecali odstąpienie od interwencji w Iraku, że „jedyny problem to zabić terrorystów", w ogóle nie zajmując się kwestią strat ubocznych. W oczach George'a Busha Stany poniosły zniewagę, która wymagała krwawych retorsji wymierzonych przeciwko niewidzialnym wrogom ukrytym gdzieś w afgańskich górach i chronionym przez reżim mułły Omara.

Oficjalny zakaz selektywnej eliminacji, jaki CIA otrzymała w 1976 roku, został zniesiony prezydencką dyrektywą. George Bush wydał również tajny rozkaz schwytania, przetrzymywania bez sądu i przesłuchiwania podejrzanych z całego świata, nie wykluczając tortur, jeśliby okazały się potrzebne. Tak zaczął się pościg za Bin Ladenem.

Paryż wykazał się pełnym zrozumieniem dla amerykańskich planów represji. Już 11 września po południu kierownictwo francuskich służb informacyjnych, wezwane do Matignon przez Louisa Gautiera, doradcę ds. obrony premiera Lionela Jospina, oceniło, że za zamachami musi stać Al-Kaida. Podczas nadzwyczajnej Rady Bezpieczeństwa zwołanej pod koniec tego dnia w Pałacu Elizejskim Jacques Chirac zastanawiał się wraz z Jospinem i odpowiednimi ministrami, jaką pomoc można przekazać Amerykanom. Zalecił, by przekazywać im wszystkie możliwe dane wywiadowcze. Do Waszyngtonu wysłano osoby, które miały zapoznać się z planowanymi posunięciami Pentagonu – ostatecznie Amerykanie nie byli chętni do rozmów, uznając, że chodzi o „ich własną" wojnę. Ambasador Francji przy ONZ Jean-David Levitte 12 września doprowadził do przyjęcia przez Radę Bezpieczeństwa rezolucji 1368, która akty terroryzmu zrównywała z aktami wojny, co usprawiedliwiało obronę i jednostronne reakcje.

Francuskie dylematy

Następnego dnia w Pałacu Elizejskim Jacques Chirac przyjął dyplomatę Jeana-Claude'a Cousserana, szefa DGSE, którego zapytał, co myśli o zamachach. Cousseran, mianowany na stanowisko w 2000 roku na bazie porozumienia między prezydentem a premierem, zastąpił prefekta Jacques'a Dewatre'a. Znakomicie znał się na Bliskim Wschodzie – pracował na posterunkach w Bejrucie, Bagdadzie, Teheranie, Jerozolimie, Damaszku i Ankarze, a następnie kierował departamentem Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu w MSZ. Podczas dwugodzinnej rozmowy z prezydentem potwierdził, że chodzi o Al-Kaidę. Jacques Chirac 14 września wezwał na poufne spotkanie innego eksperta, któremu wierzył bez zastrzeżeń – generała Philippe'a Rondota. Oficjalnie Rondot zajmował wówczas stanowisko doradcy ds. wywiadu i operacji specjalnych w gabinecie ministra obrony Alaina Richarda. W rzeczywistości stawał się szarą eminencją. W poufnej notatce generał Rondot odnotował, że Jacques Chirac zaczął od zamachów w Stanach Zjednoczonych: „Prezydent chciał potwierdzenia, że za działania terrorystów odpowiedzialny był faktycznie Osama bin Laden, i zastanawiał się nad rodzajem amerykańskich represji oraz tym, jak Francja miałaby w nich uczestniczyć".

Philippe Rondot był przygotowany do odpowiedzi na te pytania. Pozostawał w kontakcie z szefem posterunku CIA w Paryżu Billem Murrayem – nieźle zaokrąglonym olbrzymem, świetnym znawcą Bliskiego Wschodu, który do Paryża dotarł w lipcu tego samego roku. Ten wyjaśniał: „Dobrze współpracowaliśmy z francuskimi służbami, poza tym kilka tygodni wcześniej pojawiło się zagrożenie zamachem w Paryżu. Po 11 września tę świetną współpracę jeszcze zintensyfikowaliśmy". Bill Murray potwierdził między innymi, że regularnie rozmawiał z generałem Rondotem na temat Afganistanu. Zadzwonił do niego już następnego dnia po atakach. W toku rozmowy padła wzmianka o „dossier z celami", innymi słowy – o liście potencjalnych celów CIA, jak na przykład siedziba islamistycznej organizacji pozarządowej Al-Wafa w Pakistanie czy obozy treningowe Al-Kaidy. Obóz w Derunta w Afganistanie znajdował się dwadzieścia kilometrów na zachód od Dżalalabadu – był to duży kompleks wojskowy opuszczony przez żołnierzy sowieckich. Według CIA mieściło się w nim kilka osobnych komórek, między innymi specjalne instalacje, w których eksperci od materiałów wybuchowych pracowali nad uzdatnieniem broni chemicznej do użytku przez organizację Bin Ladena. Amerykanie obawiali się przede wszystkim, że Al-Kaida wykorzysta przygotowywaną w tych laboratoriach broń masowej zagłady.

Philippe Rondot przekazał Jacques'owi Chiracowi informacje o amerykańskich poszukiwaniach, jednak nie precyzując, jakiego typu obiekty mogą figurować w amerykańskim „dossier celów". „Poinformowałem go o pytaniach CIA co do naszej zdolności bojowej i chęci przyłączenia się do operacji wojskowych lub tajnych działań. W szczególności – czy byliśmy w stanie prowadzić operacje przeciwko celom materialnym, a nawet ludzkim. Wyjaśniłem CIA, że decyzję podejmują osobiście prezydent i premier".

CIA zwróciła się do Francji z pytaniem, czy jest gotowa uruchomić operację Homo, selektywną eliminację Osamy bin Ladena i jego przybocznych. Według sprawozdania generała Rondota Jacques Chirac miał gotową szczegółową odpowiedź: „Prezydent wyjaśnił mi, że dla Francji jest nie do pomyślenia zaangażowanie się w egzekucje, zarówno z powodów moralnych (nie chcemy używać metod, jakimi posługują się nasi przeciwnicy), jak i technicznych (Jacques Chirac wątpi, że Wydział Czynny jest zdolny do prowadzenia takich operacji po opuszczeniu przez Alexandre'a de Marenches'a stanowiska dyrektora SDECE)".

Reakcja ta współgrała z wypowiedziami wielu doradców Chiraca, którzy podkreślali jego niechętny stosunek do operacji Homo. Prezydent wyraźnie uważał za punkt odniesienia operacje prowadzone w epoce Alexandre'a de Marenches'a, dyrektora SDECE w latach siedemdziesiątych – za rządów prezydentów Pompidou i Giscarda. Uważał, że de Marenches był kimś, na kim można było polegać, a francuskie tajne służby pod jego pieczą były lepiej przygotowane do tego typu wrażliwych operacji. Po następujących po sobie kompromitacjach DGSE w latach osiemdziesiątych, służba ta wydawała mu się – słusznie czy nie – obarczona zbyt wielkim ryzykiem. Według naszych źródeł Chirac zrobił miejsce dla kilku wyjątków, ale z biegiem lat miał coraz większe zastrzeżenia. Był przekonany, że „operacje Alpha" – od nazwy supertajnej komórki zabójców w łonie DGSE, która działała na marginesie Wydziału Czynnego od 1986 roku – powinny być jak najrzadsze i nie do wykrycia.

Fragment książki Vincenta Nouzille'a „Zabójcy w imię Republiki", która ukazała się nakładem wydawnictwa Fronda. Śródtytuły od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

Po 11 września 2001 roku tak dla Pałacu Elizejskiego, jak i dla Białego Domu liczył się tylko jeden człowiek odpowiedzialny za zamachy na amerykańskiej ziemi. Oficjalnie potwierdzono, że chodziło o Osamę bin Ladena, przywódcę Al-Kaidy.

Już kilka miesięcy wcześniej zachodnie służby wywiadowcze obawiały się poważnego ataku wymierzonego w amerykańskie interesy przez nieuchwytnego dżihadystę. Richard Clarke – jeden z koordynatorów walki z terroryzmem w Białym Domu – 25 stycznia 2001 roku spisał szczegółową notatkę na temat terrorystycznej strategii Al-Kaidy, na próżno rekomendując bardziej ofensywne tajne działania, a nawet prewencyjne uderzenia dronami przeciwko Bin Ladenowi. Niewiele później CIA i FBI ostrzegały Biały Dom o możliwości samobójczego ataku z użyciem ciężarówki-pułapki w Waszyngtonie, ryzyku porwania samolotu czy zamachów w Nowym Jorku, Bostonie i Londynie.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów