Czyli polityka to syf, ale zostaje pan?
To, że syf, to wiedziałem od dawna. Przyszliśmy w końcu czyścić stajnię Augiasza.
Będziecie ją czyścić z Braunem, Korwin-Mikkem i szefem Ruchu Narodowego Robertem Winnickim.
Wszyscy, którzy są na centroprawicy powinni współpracować. Sprawy światopoglądowe nie zawsze są najważniejsze. Mam znajomych z różnymi poglądami i muszę szanować ich zdanie. Z natury jestem filozofem i uważam, że nie są to sytuacje zerojedynkowe. Jestem przeciwny polsko-polskiej wojnie. Obserwuję budowę ugrupowań, które tę sztuczną wojnę eskalują. Niestety, udało się w to wkręcić wielu ludzi. Wiem, że wielu moich przyjaciół przestanie się do mnie odzywać za to, że wchodzę w koalicję z Ruchem Narodowym, ale biorę to na klatę. Dla mnie być wolnym człowiekiem i artystą to prowadzić dialog. Będę prowadził dialog z każdym, kto nie łamie prawa.
Grzegorz Braun został skazany.
To była dziwna sprawa, z polityką w tle. Na manifestacjach dzieją się różne rzeczy. Wielu moich kolegów było skazywanych, a jeszcze więcej oskarżanych. Dlatego zresztą zamierzam zająć się wkrótce instytucją tzw. małego świadka koronnego, która prowadzi do wielu nadużyć.
Będzie pan startował do europarlamentu?
Tak. Do polskiego parlamentu nie startowałem dla wielkiej kariery sejmowej. Tu się zmienia codzienność. Chciałem zrealizować to, co obiecałem w kampanii. Cudem udało mi się do tego doprowadzić z medyczną marihuaną, choć nikt w to nie wierzył. To jedyna opozycyjna ustawa przyjęta w tej kadencji. Udało mi się wprowadzić zmiany w przepisach o ruchu drogowym. Po cichu, kropla drążyła skałę.
Czyli z Kielc przez hip-hop do Brukseli. Długa droga.
Długa. Dorastałem w trudnym miejscu. Miałem ciężką sytuację na chacie: w domu ojca alkoholika, który wielokrotnie próbował mnie zamordować. Było naprawdę wiele tragicznych sytuacji. Wychowałem się na osiedlu, a do domu przychodziłem praktycznie tylko wtedy, gdy musiałem.
Pana ojciec poznał pana twórczość?
Mało się nią interesował.
W pewnym momencie trudno było o niej nie usłyszeć.
Przed moją pierwszą trasą koncertową się powiesił. Jak się ostatni raz z nim widziałem, to mi przypominał, że w Chemarze czeka na mnie cały czas miejsce i mógłbym tam pracować jako ślusarz.
Dwójka z czworga pana dzieci biega teraz wokół nas.
Zawsze chciałem mieć rodzinę, której nie miałem. Nie jest dobrze chcieć czegoś na siłę, ale mnie udało się stworzyć wspaniałą, kochającą rodzinę. Prowadzę rodzinne życie.
Wracając do wczesnych lat w Kielcach. Pan chodził do budowlanki...
Chciałem się uczyć fotografii, ale moje papiery zostały wydalone z jedynej szkoły, która tego uczyła. Było już za późno, by szukać czegoś innego, i zostałem z niczym. Koledzy z osiedla mówili, żebym poszedł z nimi do budowlanki, bo będzie niezła jazda.
I co, była?
Okazało się, że tak. Nigdy nie miałem przecież planów, by być budowlańcem, ale się okazało, że zdobywanie tam dobrych ocen jest prostsze niż splunąć. Zresztą w tym czasie mocno się zakręciłem wokół przemytu na trasie Berlin Zachodni – Polska.
Co się przemycało w tamtym czasie?
Poza spożywką, głównie magnetowidy. Ja się skupiłem na elektronice i maszynach do powielania. Pierwszy raz pojechaliśmy pociągiem i okazało się, że jest to dziecinnie proste. Szybko przeszliśmy na samochód. Najpierw jeździliśmy maluchem, a na końcu mercedesem. Jeździło się też na Wschód, po złoto, a nawet prezerwatywy.
I w pewnym momencie upadł system. Taki przemyt stracił sens.
Nigdy nie traktowałem tego jako zajęcia docelowego. Zresztą zawsze byłem rebeliantem. Potrafiłem pisać do gazet komunistycznych o swoim oburzeniu. Do tygodnika „Razem" napisałem, że jestem załamany tym, jak degraduje się pokolenie moich rodziców. Zamierzam wyjechać za granicę i zbudować ekipę, która rozwali ten system. Poszło to w okrojonym kształcie, ale odzew był duży. Dostawałem wtedy więcej listów niż skrzynka mogła pomieścić. Pisała do mnie młodzież z całego kraju. W ten sposób poznałem zresztą mnóstwo dziewczyn, które odwiedzałem pociągiem. Pani listonosz pytała mnie, kim ja jestem, a ostatecznie zaprosiła na pocztę, bym je sobie odebrał.
A potem przyszedł rok 1989.
Ważny dla mnie rok, bo to było wchodzenie w dorosłość. Nigdy nie należałem do tych, którzy wierzą czerwonym. Widziałem na własne oczy stan wojenny, jako dzieciak. Kiedyś jakaś pani w czasie wywiadu ze mną stwierdziła: Co wy tam w Kielcach mogliście wiedzieć o budującej się opozycji? Odpowiedziałem, że mój ojciec może i był pijakiem, ale miał strajk na zakładzie, a ja częściej bawiłem się w Hubala niż w czterech pancernych. W naszym województwie było tak, że każdy miał w rodzinie kogoś w oddziałach leśnych.
A co pan pamięta ze stanu wojennego?
Niewiele wtedy z tego rozumieliśmy. Widziałem matkę, która płakała, bo wojna się rozpoczęła. Miałem kolegę, który stwierdził, że jego stary jest cinkciarzem i ma pistolet, więc sobie poradzimy. Ukradliśmy mu ten pistolet i ruszyliśmy w osiedle. Poszliśmy między te czołgi i nie wiedzieliśmy, co zrobić. Na szczęście ten jego ojciec dość szybko nas znalazł.
A jak pan w czasach realnego socjalizmu wynalazł rap?
Rapem zająłem się w 1982 roku.
Ktoś w ogóle wtedy wiedział, jak powinien wyglądać raper?
Nie było czegoś takiego. W wieku dziewięciu lat pojechałem do Łeby na wakacje z rodzicami. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jaką kontrolę nad ludźmi ma didżej. Chciałem robić coś takiego. Wierciłem mu dziurę w brzuchu, żebym też mógł grać, ale nigdy mnie nie wpuścił. Jak wróciłem tam po roku, to wiedziałem już, że nie odpuszczę. Byłem o rok starszy i bardziej pyskaty, a moi kuzyni ogarniali bramkę na dyskotece. Oni postawili sprawę jasno: młody ma grać. Jednego gościa namówiłem, by mi pożyczył kasety do zgrania, bo miał sporo rzeczy z Warszawy. Siedziałem na takiej desce pod adapterem i prąd mnie walnął, jak chciałem sobie zapalić światło. Podczas tego zgrywania kaset po raz pierwszy usłyszałem The Sugar Hill Gang „Rapper's delight". To było drugie walnięcie prądu w czasie tej imprezy. Usłyszałem faceta, który nie śpiewa, tylko gada i totalnie odjechałem.
Ten kawałek to dziś absolutny klasyk. Cały hip-hop czerpał z niego przez lata.
Ja go zamordowałem na tej imprezie. Grałem ten kawałek bez ustanku i w ogóle nie interesowałem się, czy wszystkim się to podoba. W tym czasie przebojem było „Moonlight shadow", a na wsiach „Biały miś". Muzyka funk może i funkcjonowała gdzieś w tle, ale The Sugar Hill Gang mógł wprawić słuchaczy w konsternację. Mimo wszystko ludzie bawili się dobrze. Potem zaczęło się odkrywanie muzyki. Kumpel miał ojca we Francji i tak znalazłem Grandmaster Flasha, a potem Kool Herca, który wywarł na mnie niesamowity wpływ. Gość darł gębę i poruszał tłumy. Ja nawet wtedy nie wiedziałem, że to się nazywa hip-hop.
Zakładam, że Polska lat 80. nie była wymarzonym miejscem dla początkującego rapera.
Ludzie nie do końca wiedzieli, o co mi chodzi. Jak znajomym zespołom mówiłem o tym, co bym chciał robić, to odpowiadali, że mi się pomieszało w głowie. W tym czasie przestałem grać, śpiewać i skupiłem się tylko na rymowaniu. Szukałem ludzi i w połowie lat 80. dopiero spotkałem pierwszych b-boyów. Muzyki szukałem na przykład w lokalnym oddziale Polskiego Radia, który był na moim osiedlu. Pewnego dnia zainteresowała się mną pani Karpińska, która spotkała mnie w hallu. Opowiedziałem jej, jakiej szukam muzyki. Doszliśmy do wniosku, że mógłbym o tym opowiedzieć w radiu. Wziąłem swoje kasety i zrobiliśmy pierwszą w Polsce audycję o rapie w Czwórce. Pamiętam zresztą, jak po dwóch latach w tym radiu zrobili sondę uliczną: co to jest rap? Ludzie odpowiadali, że to jest jakiś stukot.
A co to jest rap?
Dla mnie w muzyce stał się wolnością wypowiedzi. Rap się rozwija tylko wtedy, gdy ludzie eksperymentują. Stąd brały się takie niesamowite grupy, jak na przykład Outkast. Do przodu idą ci, którzy łamią bariery.
Słucha pan nowych rzeczy? Zna pan płyty Kendricka Lamara?
Non stop to mam na słuchawkach czy w samochodzie. Nowy A$AP Rocky mi się podoba.
W zasadzie to polski hip-hop zaczął się od pana. „Alboomu" słuchali praktycznie wszyscy, ale dziś raperzy nie chcą o panu pamiętać. O.S.T.R. zrobił ostatnio kawałek o korzeniach polskiego rapu i w ogóle pan się tam nie pojawia.
To mi akurat nie przeszkadza. Nie po to robiłem to, by ktoś mnie jakoś wspominał.
Kasa z płyt się zgadzała? Bo to nie jest takie oczywiste w polskim hip-hopie.
Wywalczyłem sobie całkiem niezły kontrakt. Nie przedstawiałem żadnych demówek, bo na początku zapytałem, kto ma to oceniać, skoro ja jestem w rapie od 1982 roku, a ludzie z firmy dopiero co usłyszeli taką muzykę. U mnie pieniądze z jednej płyty pracowały na następną.
Ale też wielkie nakłady płyt nie mogą trwać wiecznie.
Nakłady nie były dla mnie wykładnią tego wszystkiego. Po nagraniu „Alboomu" wszyscy namawiali mnie, bym powtórzył te patenty, a ja poszedłem w zupełnie inną stronę.
„Bafangoo" była mocna.
Chciałem tą płytą nakreślić to, że przyszedłem do muzyki, by szukać własnego środka. Branża tego za bardzo nie zrozumiała. Potem płyty sprzedawały się w nakładach po 100 tys. egzemplarzy, a zarzucano mi, że nie pół miliona. Tylko że ja nigdy nie byłem mainstreamowcem. To, że moja muzyka trafiła do mainstreamu, to była inna sprawa. Mnie zresztą nigdy nie promowano. W radiu był ban na moje piosenki, a telewizja mnie zaprosiła dopiero, gdy sprzedałem 400 tys. płyt. Zresztą jakoś strasznie mnie to nie martwiło. Jak w telewizji puścili mój teledysk „Scoobiedoo Ya", to była to ocenzurowana wersja.
Czteroletni syn Liroya zaczyna podśpiewywać: „Scooby Do, where are you?".
Pana synowi ten zwrot nie kojarzy się z pana piosenką, tylko z bajką. Nie puszcza pan dzieciom swoich piosenek?
Nie epatuję swoją twórczością na chacie.
Kiedyś ją poznają.
Dzieci wiedzą, że gram. Jeżdżą ze mną na koncerty i widzą, że gram czy nagrywam w studiu.
Pracuje pan nad nową płytą?
Szykuję ją od dawna. Powstało mnóstwo materiału, a teraz muszę podjąć decyzję, co chcę wydać w najbliższym czasie
—rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)
Piotr Liroy-Marzec urodził się w 1971 r. Raper. Pierwszy duży sukces odniósł płytą „Alboom" wydaną w 1995 r. przez BMG Ariola Poland. Kilkukrotny zdobywca Fryderyków (polskich nagród muzycznych). W 2015 r. został posłem z listy komitetu Kukiz'15; z Klubu Kukiz'15 został wykluczony w 2017 r. W ubiegłym roku przegrał w wyborach na prezydenta Kielc, zajmując trzecie miejsce w I turze
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95