Donald Trump u władzy: Stabilizacja albo katastrofa

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Donald Trump zmieni politykę międzynarodową znacznie bardziej niż jego trzech poprzedników. Czy okaże się podobny do Ronalda Reagana i zmieni ład światowy?

Aktualizacja: 22.01.2017 19:55 Publikacja: 19.01.2017 23:01

Donald Trump u władzy: Stabilizacja albo katastrofa

Foto: AFP, Johannes Eisele

Donald Trump to wielka niewiadoma, nawet dla swoich najbliższych współpracowników. Henry Kissinger, który jest jego doradcą do spraw polityki zagranicznej, przyznał, że Trump wygrał kampanię, opierając się na własnej strategii i pomyśle na politykę wewnętrzną. Nie jest on też związany z żadną szkołą stosunków międzynarodowych. „Foreign Policy" wytyka Trumpowi brak wielkiej strategii, nowy sekretarz stanu Rex Tillerson zaś indagowany przez senacką komisję na temat tego, co zamierza zrobić, kiedy tweety prezydenta rozpętają kolejną burzę dyplomatyczną, odparł, że nie będzie „mówił swojemu szefowi, jak ma się komunikować z Amerykanami".

Empatyczny psychopata

Z tego, co o Trumpie napisano wyłania się obraz człowieka lubiącego przybierać pozę bon vivanta, w rzeczywistości jednak skrytego, skrupulatnego, drobiazgowego i nieufnego. Kogoś, kto swobodnie czuje się jedynie w kontaktach rodziną i przyjaciółmi. Być może to zresztą sprawiło, że w administracji Trumpa jest tak wielu przedsiębiorców. Jako polityk musi dopieszczać nowo pozyskanych wyborców z klasy pracującej, sam woli się jednak otaczać ludźmi, których zna od lat, a więc przedsiębiorcami i wypróbowanymi menedżerami.

Taki choćby przykład. Jako biznesmen Trump miał jedną asystentkę i wiceprezydent firmy zarazem, która w sumie pracowała dla niego przez 26 lat. Ta niezwykle przenikliwa była dyplomatka, nieżyjąca już dziś Norma Foerder, nieodmiennie powtarzała biografom i dziennikarzom, że choć jej szef lubi prowokować, by przyciągnąć uwagę mediów, to prywatnie jest zupełnie innym człowiekiem.

Obrazu introwertyka, który udaje duszę towarzystwa, dopełnia jego całkowita abstynencja i germofobia, czyli lęk przed drobnoustrojami. Na tę drugą przypadłość cierpiał zresztą również inny słynny kontrowersyjny biznesmen: Howard Hughes. Podobnie jak Hughes, Trump również lubi towarzystwo kobiet, łatwo się jednak domyślić, że rewelacje o wyuzdanych orgiach to bajki, co zresztą potwierdził ostatnio brytyjski dziennik „The Independent" i kilka portali internetowych, na których te rzekome „szpiegowskie haki" na Trumpa po raz pierwszy się pojawiły.

Uzależnienie od uwagi mediów i otoczenia, połączone ze skrytą w gruncie rzeczy naturą, to nie ekscentryzm, ale cechy urodzonego polityka. Polityk demokratyczny w erze mediów elektronicznych musi bowiem być „empatycznym psychopatą", czyli wzbudzać emocje w wielu odbiorcach, a własne ukrywać. Taki jest Trump. Trudno przeniknąć jego zamiary, nie wolno go jednak nie doceniać. Hillary Clinton to zrobiła. Drugiej okazji mieć nie będzie.

Jaka będzie prezydentura Trumpa? W dużym stopniu zależy to od tego, jak podejdzie on do zastanego w Waszyngtonie ładu polityczno-instytucjonalnego i do ładu światowego w ogóle. Znany badacz amerykańskiej prezydentury Stephen Skowronek na podstawie takiego właśnie kryterium rozróżniał cztery typy prezydentów. Upraszczając, można powiedzieć, że biorą się one z konstatacji, iż ład (i wspierające go elity) może być silny lub słaby, a nowy prezydent ten ład akceptuje lub podważa.

Prezydent zbliżony do kruchego ładu staje się zwykle postacią nieporadną i prowadzi politykę oderwaną od realnych oczekiwań społecznych. Taki los spotkał Jimmiego Cartera i Herberta Hoovera. Prezydent podważający silny i scementowany ład często jest zaś postrzegany jako awanturnik. Bywa, że kończy urzędowanie uwikłany w niejasne afery, a obrońcy ładu wstępują przeciwko niemu. Takie były losy Richarda Nixona i Andrew Johnsona. Nixon odszedł w niesławie, wobec Johnsona zastosowano impeachment.

Znacznie łatwiej mają prezydenci, którzy afirmują silny ład, jak choćby George Bush senior, czyli prezydent, który miał za zadanie jedynie utrzymywać reaganowski kurs oraz, na przykład, Harry Truman, który w podobny sposób kontynuował politykę Franklina Delano Roosevelta.

Najjaskrawszymi zgłoskami w historii zapisują się jednak prezydenci, którzy obalają ład już zmurszały, bo dopiero wtedy mogą zbudować coś naprawdę nowego. Często czynią to zresztą nie tylko w polityce krajowej. Roosevelt na przykład odbudowywał Amerykę po wielkim kryzysie, stworzył też zręby nowego powojennego ładu, choć sam końca wojny nie dożył. Ronald Reagan również wymyślał świat na nowo po upadku komunizmu i pomagał dźwignąć się swojemu krajowi z gospodarczego dołka. Nie bez powodu Skowronek ten typ prezydentury nazywał „polityką rekonstrukcji".

Jakim prezydentem będzie Trump? Wiele wskazuje na to, że globalny ład jest dziś osłabiony, a Amerykanie są zmęczeni rządami dotychczasowych elit politycznych. Wskazywałoby to na politykę oderwania, jeśli Trump zdecyduje się jednak rewolucyjnych zmian nie wprowadzać lub radykalnej rekonstrukcji, jeśli je wprowadzi. Cóż jednak, jeśli ład okaże się silniejszy niż politykom pokroju Trumpa się zdawało? Wtedy czekać nas może niestabilna polityka gwałtownego zwarcia. Co więcej, o ile wewnętrzny ład polityki amerykańskiej wydaje być w fazie degeneracji i jest gotowy do nowego rozdania, o tyle ład światowy może stawić Trumpowi znacznie większy opór.

Lud chce zmiany

Na razie wiele wskazywałoby na to, że Trump zamarkuje zmiany zarówno w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej, a potem będzie zadowolonym z siebie figurantem, za którego decyzje podejmuje sztab „mózgów".

Taki scenariusz, choć możliwy, jest jednak najmniej prawdopodobny – z co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, Trump ma wielu doradców, ale ostatecznie decyzje podejmuje sam i bywa przy tym chorobliwie wręcz drobiazgowy. Biografia pióra Roberta Slatera opisuje na przykład, że patrząc na projekt nowego klubu golfowego Trump potrafił ni stąd, ni zowąd zacząć przestawiać pojedyncze klomby i drzewa lub przy innej okazji wykłócać się o rodzaj kafelków, które miały być położone w hotelowym lobby.

Po drugie, przeciwko takiemu rozwiązaniu przemawia logika polityczna. Według wielu miarodajnych analiz demokraci wygraliby, gdyby postawili na Berniego Sandersa. To zaś znaczy, że ludzie, chcąc realnej zmiany, byli nawet gotowi zerwać z wieloletnimi przyzwyczajeniami i po raz pierwszy w historii USA dać władzę zdeklarowanemu socjaldemokracie. Lud chce więc, aby było inaczej. Jeśli zaś inaczej nie będzie, to Trump zwyczajnie nie zdobędzie drugiej kadencji, co z kolei byłoby chyba zbyt dotkliwym ciosem dla jego ambicji.

Po trzecie wreszcie, w polityce – zwłaszcza polityce zagranicznej – już zachodzą procesy, których Trump nie może powstrzymać, a które wymuszą na nim działania albo całkiem nowe, albo znacznie bardziej radykalne niż kroki podjęte przez poprzedników.

Wielkie bum

Bardziej prawdopodobna wydaje się więc wizja swoistego kontrolowanego wybuchu, zarówno w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej. W myśl tego scenariusza Trump sięga po narzędzia nieprotekcjonistyczne, wchodząc w konflikt w Chinami. Ogranicza napływ imigrantów, co przejściowo podnosi płace. Przemysł zaś stymuluje zapowiedzianą, potężną rozbudową marynarki wojennej, która ma wzmocnić USA na Pacyfiku.

Początkowo konflikt z Chinami przybierze wymiar dyplomatyczny. Mieliśmy już tego przedsmak, kiedy Trump zakwestionował „politykę jednych Chin" poprzez swoją rozmowę z prezydent Tajwanu, a Rex Tillerson na przesłuchaniu prze senacką komisję mówił o powstrzymywaniu Chin przed budową nowych sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim i przyrównał działania Państwa Środka do rosyjskiej aneksji Krymu. Tyle, że Krym to doprawdy płotka w porównaniu z akwenem, przez który przepływa jakieś 40 proc. międzynarodowego handlu.

Scenariusz drugi zakłada rzecz, którą przyzwyczajeni do pacyfizmu Europejczycy nie bardzo umieją sobie wyobrazić – ograniczony, nienuklearny konflikt militarny z Chinami; dokładnie taki, jaki opisał w opublikowanym w zeszłym roku raporcie najbardziej wpływowy amerykański think tank: RAND Corporation.

W swoim raporcie RAND podkreśla, że taki konflikt wcale nie musi wymknąć się spod kontroli i doprowadzić do nuklearnej zagłady, bo będzie się toczył głównie o wpływy na szlaki morskie. To znaczy, że duże chińskie miasta nie muszą być zagrożone, działania będą się toczyć głównie na morzu i wyspach. Co więcej, doktryny wojenne obu stron wykluczają raczej użycie głowic nuklearnych w odpowiedzi na ograniczone środki konwencjonalne.

Możliwy jest też konflikt pośredni, gdzie obie strony będą wspierać siły trzecie. Kandydatem do wojny w stylu wietnamskim mogłyby zostać na przykład strategicznie położone Filipiny, których ekscentryczny prezydent Rodrigo Duterte politycznie coraz bardziej zbliża się do Chin i Rosji, równocześnie prowadząc krwawą kampanię antynarkotykową ocierającą się już o wojnę domową.

Wiele wskazuje na to, że USA już działają zgodnie z przewidywaniami think tank RAND. Raport zaleca na przykład ograniczanie dostępu Chin do surowców pozyskiwanych drogą lądową i rozwiniętych technologii. W przypadku zamknięcia przez marynarkę wojenną USA Morza Południowochińskiego taki układ oznacza bowiem schwycenie potężnego smoka za jego cienkie i długie gardło.

Dla Chin alternatywą jest transfer lądowy przez tzw. nowy jedwabny szlak, pozyskiwanie kopalin z Rosji, a technologii z zachodniej Europy. W tym kontekście kilka z pozoru niezwiązanych zdarzeń nabiera nowego znaczenia. Udane porozumienie USA z Rosją, o którym oba kraje tyle mówią, zamknęłoby w przypadku konfliktu Chiny w matni. Zastanawiające jest też to, że ostatnio Niemcy zablokowały próbę kupna ich firm high-tech przez chińskich inwestorów, a polskie MON zaczęło utrudniać budowę infrastruktury związanej z powstaniem jedwabnego szlaku w Łodzi. Trudno uwierzyć w zbieg okoliczności, na który USA nie miały wpływu.

Działania Trumpa wskazują, że chce on kontynuować tę politykę i z dużym prawdopodobieństwem doprowadzić ją do ostateczności. O ile bowiem poprzednia administracja Chiny drażniła, o tyle Trump bezceremonialnie wchodzi im na nagniotki. Chińczycy też nie mają co do tego wątpliwości. Chińska anglojęzyczna gazeta „Global Times" oficjalnie ogłosiła w piątek 13 stycznia, że „jeśli Waszyngton nie planuje wojny na dużą skalę", to powinien porzucić próby ograniczania chińskiego dostępu do wysp na Morzu Południowochińskim. Artykuł kończy się jeszcze mocniejszą pointą: „ jeśli drużyna dyplomatyczna Trumpa będzie kształtować relacje chińsko-amerykańskie jak dotąd, obie strony powinny przygotować się na starcie militarne".

Koncert mocarstw

Tyle że sama korporacja RAND, w dużym stopniu finansowana zresztą przez amerykański przemysł zbrojeniowy, stwierdza wyraźnie, że konfliktu, który wybuchłby dziś, Stany nie mogą raczej przegrać. Za to za dziesięć lat Chiny będą mieć realną szansę na zwycięstwo. Z punktu widzenia USA czas na ostateczne rozstrzygnięcia w sprawie Morza Południowochińskiego nadszedł więc teraz.

Drugi scenariusz zakłada, że do wojny na Morzu Południowochińskim nie dochodzi albo przybiera ona wymiar błyskawicznego starcia jednostek pływających, po którym strony szybko podpisują rozejm. Trumpowi, podobnie jak Reaganowi, udaje się metodami pokojowymi zmienić ład światowy. Jest zmuszony oczywiście w większym stopniu dogadywać z krajami z tzw. grupy BRICS, ale porzuca internacjonalistyczne mrzonki. Dając posłuch kissingerowskiemu realizmowi, zamiast uprawiać zapasy w globalistycznym kisielu, Trump postanawia stworzyć nowy koncert mocarstw.

To złe wiadomości dla małych krajów, takich jak Gruzja czy Tajwan, oraz krajów słabych i wewnętrznie podzielonych, jak Ukraina. Nie musi to być jednak wiadomość tragiczna dla Polski. Zbyt łatwo zapominamy, że według Global Firepower Index mamy szóstą w Europie armię, poza tym nasza gospodarka rozwija się w szybkim tempie, a zawirowania polityczne, choć momentami nieprzyjemne, nie przybierają rozmiarów takich jak na Ukrainie. Wiele zależy jednak od tego, czy będziemy w stanie na nową sytuację odpowiednio szybko zareagować i w krytycznych momentach umiejętnie równoważyć wpływy amerykańskie i chińskie.

Warto też podkreślić, że wyścig zbrojeń pomiędzy USA i Chinami i tak będzie postępował. Napięcia zostaną jednak z czasem rozładowane dyplomatycznie, a technologie sprokurowane przy okazji zbrojeń doprowadzą do nowej technologicznej rewolucji i ostatecznego przegonienia widma kryzysu. W tym sensie scenariusz trzeci wieszczy powstanie swoistej trumponomiki, na wzór reaganomiki. Chodzi głównie o obniżenie podatków przy równoczesnej ekspansji fiskalnej i wydawaniu pieniędzy na technologie wojskowe.

Politycznie scenariusz ten zakłada radykalny spadek znaczenia międzynarodowych organizacji: ONZ, NATO i UE. Pewne wzmocnienie znaczenia pojedynczych państw nie musi jednak oznaczać, że dojdzie do konfliktu. Państwa muszą tylko opracować globalną hierarchię swoich interesów.

Henry Kissinger, ceniony także przez Trumpa doradca, swoją wiarę w ten model nie bez przyczyny opiera na założeniu, że system koncertu mocarstw dał światu znacznie dłuższy i – jak się wydaje – trwalszy pokój niż jakakolwiek z liberalnych (w sensie teorii stosunków międzynarodowych) organizacji. Polacy, rzecz jasna, okres mocarstwowego pokoju wspominają źle. To, że dziś Trump chce do tego modelu wrócić, znaczy jednak tylko tyle, iż obecna sytuacja tworzy przed naszą dyplomacją nie lada wyzwania.

Do wyzwań tych warto się zaś przygotowywać tym bardziej, że to scenariusz trzeci wydaje się najbardziej prawdopodobny. W końcu RAND opublikował swój raport i rozpowszechniał go za darmo (również w języku chińskim) nie po to, aby doprowadzić do wojny, uprzednio wyjawiając Chinom zręby strategii USA. Raport miał raczej na celu zmuszenie Chiny do poważnego zastanowienia się nad swoją rolą w nowym globalnym ładzie i mierzenia zamiarów na siły.

Słynny statystyk i futurolog Nassim Taleb podkreśla, że – myśląc o przyszłości – zbyt często skupiamy się na znanych źródłach niepewności. Pomijamy tak zwane czarne łabędzie, czyli wydarzenia bardzo mało prawdopodobnie, ale za to zmieniające rzeczywistość w sposób fundamentalny: rewolucyjne technologie, katastrofy, krachy na giełdzie itp. Posłuszne radom Taleba ośrodki analityczne, takie jak National Intelligence Council, coraz częściej starają się więc uwzględniać „czarne łabędzie". Nakreślone powyżej scenariusze pozwalają na marginesach nakreślić dwie takie możliwości.

Dwa „czarne łabędzie"

Pierwszy jest zresztą sugerowany właśnie przez NIC. To demokratyzacja Chin. Zdając sobie sprawę, że starcie militarne o globalną dominację jest albo z góry przegrane, albo wiąże się z niewyobrażalnymi stratami, chińscy decydenci mogliby wykonać manewr, dobrze nam znany. Oznaczałby on wprowadzenia pluralizmu partyjnego przy równoczesnym zapewnieniu ludziom z nomenklatury komunistycznej szerokich wpływów. W efekcie Chinom łatwiej byłoby współpracować z Europą Zachodnią i na jakiś czas uśpiłyby czujność USA. Oczywiście gdyby partia raz wypuściła wodze z ręki, dalsze przemiany stałyby się nieprzewidywalne. Te wydarzenia nie pozostałyby bez wpływu na inne systemy autorytarne i półautorytarne, na przykład w Rosji, Iranie czy Turcji.

Koniec końców ten „czarny łabędź" mógłby więc oznaczać spełnienie proroctwa Francisa Fukuyamy: stabilny demokratyczny globalny ład stałby się faktem. Inaczej niż w trzecim – najbardziej realnym – scenariuszu rola państw narodowych nie uległaby jednak wzmocnieniu, posuwalibyśmy się raczej w kierunku globalnej federacji. Trump jak kameleon dostosowałby się do tego trendu, a my z czasem zapomnielibyśmy o jego dawnych wybrykach.

Drugi „czarny łabędź" to prawdziwe jądro ciemności. Z pozoru małe starcie na Morzu Południowochińskim przeradza się w konflikt nuklearny. Po zniszczeniu lotniskowca nową ponaddźwiękową chińską rakietą Trumpa ponoszą emocje, nakazuje kontrouderzenie w Szanghaj. Chiny odpowiadają nuklearnie. Niezależnie od tego, czy chcą uderzyć w teren USA czy w będące w ruchu na pełnym morzu lotniskowce, i tak muszą użyć głowic strategicznych o potężnym promieniu rażenia. Rosja wykorzystuje okazję i uderza na kraje bałtyckie i Polskę, a to przeradza się w nuklearne starcie z NATO. Choć na mniejszą skalę, w użyciu są głowice taktyczne, które mają zatrzymać jednostki polskie i amerykańskie: Rosjanie nie chcą używać głowic strategicznych tak blisko swoich granic. Liczba ofiar wojny, która w tym momencie jest już wojną światową, jest jednak i tak duża. Długofalowe skutki konfliktu trudno przewidzieć.

Obecnie najbardziej prawdopodobny jest trzeci scenariusz, drugi także nie byłby zaskoczeniem dla politologów. Pierwszy scenariusz, w myśl którego „nie dzieje się nic", biorąc pod uwagę sytuację geopolityczną i osobowość Trumpa, jest najmniej prawdopodobny. Oba „czarne łabędzie" zaś, zgodnie z definicją są czymś niemal niewyobrażalnym.

Ale i bez takich dramatycznych zwrotów jest niemal pewne, że czasy stabilne się skończyły. Teraz z okresu zawirowań musimy przejść do nowej stabilizacji. Albo do katastrofy.

Autor jest politologiem, doktorat obronił na Louisiana State Univeristy, pracuje na Uczelni Łazarskiego (Katedra Badań and Polityką). Jest również redaktorem internetowego miesięcznika idei Nowa Konfederacja, ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagellońskiego oraz członkiem zespołu kwartalnika „Pressje". Pojawiające się w artykule tezy dotyczące globalizacji i przywództwa zostają rozwinięte w tekście, który ukaże się w 46 tece „Pressji"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Donald Trump to wielka niewiadoma, nawet dla swoich najbliższych współpracowników. Henry Kissinger, który jest jego doradcą do spraw polityki zagranicznej, przyznał, że Trump wygrał kampanię, opierając się na własnej strategii i pomyśle na politykę wewnętrzną. Nie jest on też związany z żadną szkołą stosunków międzynarodowych. „Foreign Policy" wytyka Trumpowi brak wielkiej strategii, nowy sekretarz stanu Rex Tillerson zaś indagowany przez senacką komisję na temat tego, co zamierza zrobić, kiedy tweety prezydenta rozpętają kolejną burzę dyplomatyczną, odparł, że nie będzie „mówił swojemu szefowi, jak ma się komunikować z Amerykanami".

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów