Każdy z tych kanałów komunikowania (dla niepoznaki nazywamy je serwisami społecznościowymi, ale tak naprawdę są formą języka) ma swoją specyfikę. Twitter to słup ogłoszeniowy, Facebook zastępuje rozmowę w kawiarni, Instagram to galeria plakatu. Język komunikatu podąża za nimi, brutalizuje się na Twitterze, łagodnieje na Facebooku, zanika na Instagramie, gdzie nie jest do niczego potrzebny. Dlatego śmieszą mnie te pedagogiczne pojękiwania, by złagodzić Twittera. To nie w jego naturze, jest i będzie brutalny i wulgarny, a niekiedy hejterski. Jedyne, co nam zostaje, to z niego zrezygnować, ale to oznacza rezygnację z posługiwania się jednym z języków. Nieobecność, niemoc, abdykację. Tak przynajmniej należy rozumieć to dziś. Na szczęście nie na wieczność, bo przyszłość przyniesie z pewnością wiele innych języków.