W trakcie kampanii wyborczej Jarosław Kaczyński wiele razy odwoływał się do nauczania Kościoła i podpierał się jego autorytetem. Grzegorz Schetyna zachowywał dystans. Sytuowany jest wprawdzie w tzw. konserwatywnym nurcie PO, ale trudno przecież odwoływać się do nauki Kościoła, skoro ma się w swoich szeregach polityków, którzy swojej rezerwy, a niektórzy wręcz niechęci, do Kościoła na kryją. Trudno to też robić w sytuacji, gdy w czasie swoich rządów niejednokrotnie szło się pod prąd tego nauczania. A jednak tuż po wyborach także Schetyna sięgnął do kościelnej skarbnicy.
W sobotę, 19 października, obchodziliśmy w Polsce 35. rocznicę porwania i zamordowania bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Dwa lata temu – 19 października – pod Pałacem Kultury i Nauki w proteście przeciwko rządom PiS podpalił się Piotr Szczęsny (zmarł w szpitalu dziesięć dni później). Grzegorz Schetyna postanowił połączyć śmierć kapelana Solidarności z czynem, którego dokonał tzw. zwykły szary obywatel. Na Twitterze napisał, że składa im hołd, bo „obaj starali się poruszać nasze sumienia w czasach ciężkich”.
Zestawienie ks. Popiełuszki ze Szczęsnym co najmniej dziwne, ale wiele osób – także jeden z moich redakcyjnych kolegów – postanowiło bronić wpisu lidera Platformy. Problem w tym, że nie za bardzo jest czego bronić.
Grzegorz Schetyna zdaje się nie dostrzegać, w jakich czasach żyli Popiełuszko i Szczęsny. O co właściwe walczyli i jak ta walka wyglądała. Wreszcie, w jaki sposób zmarli.