Kibice Bayernu mieli prawo obawiać się tego meczu. Do Monachium przyjechał wprawdzie beniaminek, ale coroczny festiwal piwa – o czym przypominał dziennik „Bild" – w ostatnich sezonach był raczej czasem smutku niż beztroskiej zabawy.
Dwa lata temu, po porażce 0:3 z Paris Saint-Germain w Lidze Mistrzów, pracę stracił trener Carlo Ancelotti. Przed rokiem kac był jeszcze większy: Bayern zremisował z Augsburgiem (1:1), a później przegrał z Herthą (0:2) i Borussią Moenchengladbach (0:3).
Gdy więc w sobotę Robert Lewandowski już w trzeciej minucie trafił do bramki, trybuny w Monachium odetchnęły z ulgą. Kiedy chwilę po rozpoczęciu drugiej połowy podwyższył na 2:0, można było mieć pewność, że mistrzom Niemiec nie grozi już nic złego. Tym bardziej że wkrótce z boiska za faul w polu karnym wyleciał jeden z rywali.
Lewandowski miał szansę na hat tricka, ale do jedenastki nie podszedł. Pozwolił ją wykonać poszkodowanemu w tej sytuacji Philippe Coutinho. Brazylijczyk się nie pomylił. Niemieckie gazety, będące pod wrażeniem współpracy tej dwójki, piszą o nowym duecie marzeń.
– Cieszę się, że Philippe do nas dołączył, pasuje do Bayernu – chwali kolegę Lewandowski, który po pięciu kolejkach ma aż dziewięć bramek. Od ponad pół wieku nikt nie był tak skuteczny na starcie Bundesligi. Niektórzy zastanawiają się już, czy Polak będzie w stanie poprawić rekord Gerda Muellera, który w sezonie 1971/1972 uzbierał 40 goli.