Kiedy ostatni raz o tytuł rywalizowało tyle zespołów, Ekstraklasa nazywana była jeszcze pierwszą ligą, mistrzem Polski został ŁKS Łódź, a przed spadkiem nie uratowały się Petrochemia Płock, Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski i Raków Częstochowa. Tytułem króla strzelców podzielili się Arkadiusz Bąk, Sylwester Czereszewski i Mariusz Śrutwa.
Był rok 1998, od tego czasu zdążyło dorosnąć pokolenie piłkarzy. Kacpra Kozłowskiego, który pojechał na Euro i uznawany jest za największy talent grający w Polsce, nie było nawet na świecie. To najlepszy dowód, że jesteśmy świadkami kolejnej ligowej rewolucji.
Więcej meczów
Poprzednia – z podziałem na grupę mistrzowską i spadkową po rundzie zasadniczej – nie przyniosła spodziewanych efektów. Najpierw zniesiono przepis o podziale punktów, a pandemia i przełożenie mistrzostw Europy wymusiły skrócenie ostatniego sezonu i rezygnację z siedmiu dodatkowych kolejek. Spadła jedna drużyna (Podbeskidzie), więc emocji na dole tabeli było jak na lekarstwo.
Teraz z PKO BP Ekstraklasą będą żegnać się co roku trzy najsłabsze zespoły. Bezpośredni awans z Fortuna 1. Ligi wywalczą dwie czołowe ekipy, a te z miejsc 3.–6. zmierzą się w barażach. Meczów będzie więcej (306 zamiast 296 w sezonie, 9 spotkań w każdej z 34 kolejek) i choć prezes PZPN Zbigniew Boniek nie ma złudzeń, że żadna reforma nie podniesie automatycznie poziomu polskiego futbolu, zmianę formatu rozgrywek określa jako pierwszy etap powrotu do normalności.
Do podziału finansowego tortu dołączą dwa kluby, ale szef Ekstraklasy S.A. Marcin Animucki mówi, że powiększenie ligi nie musi oznaczać mniejszych wypłat.