Dokładnie rok temu Hansi Flick zastąpił w Bayernie zwolnionego Niko Kovaca. Miał być trenerem tylko na chwilę, ratownikiem, który wyprowadzi drużynę na powierzchnię, a zdobył z nią wszystkie możliwe trofea. Przez 12 miesięcy przegrał tylko trzy mecze. Stworzył zespół, który potrafi wyjść z każdych tarapatów.
We wtorek Bayern już po czterech minutach przegrywał z ekipą sponsorowaną przez Red Bulla. W tej akcji było sporo przypadkowości, po strzale Sekou Koity piłka trafiła pod nogi niepilnowanego Mergima Berishy, który miał kłopoty z przyjęciem, ale pokonał Manuela Neuera. Większość drużyn postawiłaby w tym momencie autobus w polu karnym i liczyła na to, że skromna zaliczka wystarczy do zwycięstwa. Ale nie Salzburg. Gospodarze odważnie atakowali. Nie wybił ich z rytmu pewnie wykonany przez Lewandowskiego rzut karny, nie zniechęciła niepodyktowana jedenastka za zagranie ręką Corentina Tolisso i samobójcze trafienie Rasmusa Kristensena.
Lewandowski do ustawionej na jedenastym metrze piłki podchodził we wtorek dwukrotnie, pierwszy karny został jednak anulowany przez sędziego po analizie VAR. Polak długo szukał drugiej bramki, doczekał się jej w samej końcówce. Po podaniu Javiego Martineza trafił głową. To był jego 70. gol w rozgrywkach. Do zajmującego trzecie miejsce w klasyfikacji wszech czasów Raula brakuje mu już tylko jednej bramki.
Do 79. minuty Red Bull próbował grać z Bayernem jak równy z równym. Tempa nie wytrzymał, ale za odwagę należą mu się brawa.
To nie był jedyny pokaz siły we wtorkowy wieczór. Liverpool rozbił w Bergamo Atalantę 5:0, a Borussia Moenchengladbach zabawiła się w Kijowie z Szachtarem (6:0) i została liderem grupy B, w której karty rozdawać miały Real i Inter.