Polska widziana w perspektywie wskaźników – wielkości rynku, wielkości terytorium, ludności – jest szóstym krajem UE. A jednocześnie krajem z tej czołówki najbardziej uzależnionym od kapitału zagranicznego. Widać to szczególnie w sektorze bankowym.
W Niemczech i Francji udział inwestorów zagranicznych w sektorze bankowym nie przekracza 10 proc. Ale te kraje na swoją własność pracowały kilkadziesiąt lat, startując z wysokiego pułapu. My zaledwie od 27 lat pracujemy w warunkach wolnej gospodarki rynkowej i jeśli nadarzają się okazje rynkowe, to należy z nich korzystać i wzmacniać uniezależnianie gospodarki poprzez tworzenie centrów decyzyjnych w Polsce.
Sektor finansowy decyduje o tempie i możliwościach rozwoju gospodarki, będąc dostawcą paliwa – pieniądza. Decyduje o jego dostępności i cenie. Tymczasem sektor banków komercyjnych w Polsce chętniej udziela kredytów konsumpcyjnych, niż finansuje rozwój firm. Być może ze względu na wyższe marże na tych pierwszych, ale może ze względu na to, że centrale ponad połowy banków leżą poza Polską, a politykę ryzyka, politykę kredytową i strategiczne decyzje determinuje zysk spółki-matki, a nie stan gospodarki czy rozwój przedsiębiorstw w kraju spółki-córki.
Dziś mamy do czynienia z dwoma istotnymi procesami w polskim sektorze bankowym. Po pierwsze, z konsolidacją nieuniknioną ze względu na wyzwania branży. Po drugie, z udomowieniem. Proces ten postępuje od ponad dziesięciu lat, podnosząc udział polskich banków z 30 proc. dekadę temu do możliwych do osiągnięcia w tym roku 50 proc. Oba te procesy – zarówno konsolidacja, jak i udomowienie – przebiegają w oparciu o czysto rynkowe mechanizmy.
Dyskusja na temat udomowienia banków w Polsce trwa od pięciu lat. Przyczynił się do niej kryzys z lat 2008–2009, który jasno pokazał, że kapitał ma narodowość. W Polsce musieliśmy doświadczyć perturbacji na rynku finansowym, żeby liberalni ekonomiści przyjęli tę prawdę, od zawsze oczywistą na Zachodzie.