Tymczasem ustawa o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem Covid-19 dopuszcza wyłączenie jawności. Jest to rażąco sprzeczne z konstytucją, ale jej etatowi obrońcy jakoś nie reagują.
Na wiosnę rozpoznawanie spraw w trybie niejawnym było wyjątkiem – w Naczelnym Sądzie Administracyjnym dotyczyło przypadków, w których podatnicy w sposób wyraźny się na to zgodzili. Niejawność stała się normą jesienią na podstawie kuriozalnego zarządzenia prezesa NSA w sprawie odwołania rozpraw. Upoważnia ono przewodniczącego składu orzekającego do przeprowadzenia posiedzenia niejawnego, jeżeli uzna rozpoznanie sprawy za konieczne, a przeprowadzenie rozprawy mogłoby wywołać nadmierne zagrożenie dla zdrowia osób w niej uczestniczących i nie można przeprowadzić jej na odległość z przekazem obrazu i dźwięku. To, że nie można przeprowadzić rozprawy administracyjnej na odległość przy dzisiejszej technice, świadczy o kondycji państwa, ale przeprowadzanie posiedzeń niejawnych wbrew woli stron świadczy o kondycji wymiaru (nie)sprawiedliwości.
Czytaj także: Koronawirus a rozprawy online – przeczekać czy się przyzwyczaić?
Jak podatnik czekał na rozpoznanie sprawy w NSA dwa lata, to poczeka jeszcze dwa miesiące. Albo może nawet więcej. Nie zachodzi żadna „konieczność" rozpoznania sprawy z wyłączeniem jawności wbrew woli stron. Prawo do wygłoszenia „ostatniego słowa" podatnika jest prawem konstytucyjnym. Od zawsze podsądny miał takie prawo – nawet w czasach inkwizycji.
Dotąd było to tajemnicą poliszynela, ale w zaistniałej sytuacji trzeba wyartykułować to wyraźnie: z trzech sędziów orzekających akta wielu spraw czyta najczęściej jeden – sędzia referent. I to na podstawie jego stanowiska kreowane jest rozstrzygnięcie. Na rozprawie po wysłuchaniu jego referatu podatnik miewa ostatnią szansę na wydanie z siebie krzyku rozpaczy, by skłonić któregoś z pozostałej dwójki do przyjrzenia się sprawie.