Co ciekawe, o ile chwalenie się (jako swoim osiągnięciem) rekordowo niskim bezrobociem nie ma za bardzo uzasadnienia, o tyle do rozpędzającej się konsumpcji, która jest obecnie głównym motorem wzrostu PKB, rzeczywiście rząd dołożył swoją cegiełkę.

I to nie małą, chodzi oczywiście o program 500+. W pierwszym półroczu tego roku z kasy państwa do portfeli gospodarstw domowych przetransferowano prawie 12 mld zł. Zupełnie inaczej przedstawia się kwestia drugiego silnika gospodarki – inwestycji. Te wbrew oczekiwaniom wciąż tkwią w dołku. W zeszłym roku (gdy sytuacja była jeszcze gorsza) rząd za inwestycyjną zapaść oskarżał praktycznie wszystkich – od samorządowców po prywatnych przedsiębiorców, którzy mieli wykazywać się bezczynnością na złość PiS-owi.

Kto tym razem oberwie, nie wiadomo, warto jednak zauważyć, że jeśli kogokolwiek można by ganić, to... spółki publiczne, zarządzane bardziej lub mniej bezpośrednio przez polityków opcji rządzącej. Okazuje się bowiem, że to głównie one opowiadają za realny spadek inwestycji całego sektora przedsiębiorstw.

Oczywiście trudno apelować, by rząd zaczął ręcznie sterować wydatkami spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa (bo było to gorsze niż spadek inwestycji wynikający z warunków rynkowych). Niemniej jednak przed wicepremierem Mateuszem Morawieckim wciąż stoi wielkie pytanie: jak pobudzić inwestycje przedsiębiorstw? Pomóc miało i odbiurokratyzowanie gospodarki, i konstytucja biznesu, które ma zagwarantować równość prawną na linii przedsiębiorca–administracja publiczna. Czy te instrumenty jeszcze nie zdążyły zadziałać czy może też działania innych członków rządu jakoś nie budzą zaufania co do stabilności otoczenia gospodarczego w naszym kraju?