Co jest nie tak z produktywnością w UE

Istotę działania innowacyjnej gospodarki podważa w Europie niezrozumienie wagi łatwego przepływu pracowników z branż o mniejszej produktywności do bardziej nowoczesnych.

Publikacja: 05.08.2019 21:00

Co jest nie tak z produktywnością w UE

Foto: Adobe Stock

Czy to nie dziwne, że w czasach szybkiego rozwoju nowoczesnych technologii teleinformatycznych wzrost produktywności w państwach Unii jest wyraźnie słabszy niż dwie dekady temu? I pozostaje daleko w tyle za wskaźnikami z USA? O ile w latach 1980–1995 tempo wzrostu produktywności w państwach UE było znacznie wyższe niż w USA, o tyle w ostatniej dekadzie wynosi średnio 0,7 proc. rocznie i jest dwukrotnie niższe od amerykańskiego.

Rodzi to pytanie, czy rewolucyjna rola przypisywana w mediach takim innowacjom jak przetwarzanie w chmurze, analiza wielkich zbiorów danych, sztuczna inteligencja, internet rzeczy czy zaawansowana robotyka jest wyolbrzymiana i – przynajmniej w Europie – nie ma realnego wpływu na tempo rozwoju gospodarczego. Byłoby to dziwne, bo już dawno stwierdzono, że technologie teleinformatyczne i robotyka są kluczowo ważne dla szybkiej poprawy produktywności ze względu na swój wszechstronny charakter i w konsekwencji na wielki potencjał korzystnego oddziaływania na wszystkie sektory gospodarki.

Skąd europejska stagnacja

Produktywność zależy oczywiście od wielu czynników, ale najważniejszym jest poziom wykorzystywania „narzędzi" produkcji, czyli wyposażenia firm w urządzenia i oprogramowanie. Praktycznie wszystkie badania dotyczące produktywności, prowadzone od 1990 r., wskazują na jej wzrost związany z wdrażaniem narzędzi teleinformatyki. Skąd więc ta europejska stagnacja?

Wzrost produktywności jest ważną cechą współczesnej gospodarki. To właśnie on przesądza o tempie poprawy materialnej sytuacji obywateli. Tymczasem tylko dwa unijne państwa – Dania i Szwecja – zawdzięczają nowym technologiom wzrost produktywności porównywalny z amerykańskim. Reszta nie potrafi wykorzystać nowych możliwości.

Diagnoza sytuacji nie jest prosta, bo Europa wydaje się znakomicie przygotowana do wyciągania korzyści z nowych technologii teleinformatycznych. Pierwsza refleksja: poziom unijnego inwestowania w nowe technologie był w ostatnich dwóch dekadach istotnie niższy od amerykańskiego zarówno w wartościach bezwzględnych, jak i w relacji do PKB. Efektem tego od przeszło dekady jest relatywnie niskie upowszechnianie wdrożeń technologicznych w wielu ważnych sektorach gospodarki, często mających bardzo duży potencjał do rozwoju uwarunkowanego technologicznie.

Regulacje kulą u nogi

Pierwszym z powodów tej sytuacji wydają się być regulacje dotyczące przedsiębiorczości, innowacyjności i praw pracowniczych, w istotny sposób wpływające na modele biznesowe europejskich firm i spowalniające rynkowe mechanizmy nakłaniające firmy do inwestowania w nowe technologie. Przykład: niemożność sprawnego ograniczania liczby pracowników i racjonalnej wymiany części zespołu firmy w przypadku unowocześniania jej działalności i zapotrzebowania na nowe umiejętności.

Niezrozumienie w Europie wagi ułatwionego przepływu pracowników z sektorów o mniejszej produktywności do sektorów bardziej nowoczesnych podważa istotę funkcjonowania innowacyjnych gospodarek. Oczywiście wcale nie musi się to odbywać kosztem zmieniających pracę osób. Zamiast chronić stare miejsca pracy, należy wdrożyć mechanizmy ochrony pracowników, stwarzając im szerokie możliwości uzupełnienia wiedzy lub zmiany zawodu.

Tak się dzieje np. w Danii, gdzie promowany od dawna system ochrony pracowników zwany flexicurity (elastyczne bezpieczeństwo) stał się symbolem nowoczesnego rozwiązania na rynkach pracy. Nie przez przypadek kraje skandynawskie mają najwyższy w Europie odsetek pracowników korzystających z nowoczesnych metod kształcenia ustawicznego nie tylko pozwalającego nadążać im za postępem technologicznym, ale także zwiększającego otwartość ludzi na technologiczne nowości.

Negatywną rolę w procesie wdrażania nowych technologii w Europie odgrywa tzw. efekt skali. Mimo uruchomienia w UE ważnej inicjatywy ambitnie nazwanej jednolitym rynkiem cyfrowym Unia jest ciągle daleko za USA, a liczne utrudnienia w możliwościach bezproblemowego docierania do unijnych odbiorców we wszystkich państwach członkowskich zmniejszają potencjalne korzyści firm wdrażających nowe technologie.

Podobnym w skutkach problemem jest relatywnie duża liczba małych firm w UE, co podraża koszty wprowadzania innowacyjnych rozwiązań, a także system podatkowy, mniej korzystny od amerykańskiego przy kupowaniu przez firmy produktów nowoczesnej teleinformatyki.

Jeszcze innym powodem różnic między USA a Europą są odmienne amerykańskie regulacje internetowe umożliwiające innowacyjnym firmom znacznie aktywniejszą niż w UE sieciową działalność promocyjną demonstrującą zalety wdrożeń nowych osiągnięć. Różne są też modele zarządzania firmami, które sprawiają, że zmiany organizacyjne związane z nowymi technologiami są wprowadzane w USA znacznie skuteczniej niż w Europie.

Recepta: jednolity rynek plus zachęty

Zasadnicza poprawa produktywności w państwach UE zależeć będzie od dwóch czynników: dalszego ujednolicania unijnych rynków (bynajmniej nie tylko teleinformatycznego) oraz skutecznego systemu zachęt dla firm ułatwiających wdrożenia nowych technologii. Mówiąc o zachętach, mam na myśli udogodnienia podatkowe przy inwestycjach w nowe technologie czy zasadach rządzących procedurami przetargowymi bądź dotyczącymi partnerstwa publiczno-prywatnego.

Istotną, ale inną rolę odgrywa wsparcie dla instytucji i firm tworzących nowe technologie, bardzo skądinąd ważnych dla wzrostu lokalnego potencjału intelektualnego i tworzenia środowiska najwyższej klasy ekspertów. Jak mówi historia gospodarcza krajów, które odniosły sukces w innowacjach, nieprzemyślane regulacyjne preferencje dla własnych produktów mogą się przyczynić do wzrostu kosztów wdrożeń poprzez ograniczenie konkurencji międzynarodowej. Innymi słowy, strategie rozwoju innowacyjności są typowym przykładem złożoności współczesnej gospodarki i wymagają harmonijnego wyważania korzyści z rozwoju własnych firm z jednej strony, a otwarcia gospodarki na świat z drugiej.

Prof. Michał Kleiber był prezesem Polskiej Akademii Nauk.

Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji.

Czy to nie dziwne, że w czasach szybkiego rozwoju nowoczesnych technologii teleinformatycznych wzrost produktywności w państwach Unii jest wyraźnie słabszy niż dwie dekady temu? I pozostaje daleko w tyle za wskaźnikami z USA? O ile w latach 1980–1995 tempo wzrostu produktywności w państwach UE było znacznie wyższe niż w USA, o tyle w ostatniej dekadzie wynosi średnio 0,7 proc. rocznie i jest dwukrotnie niższe od amerykańskiego.

Rodzi to pytanie, czy rewolucyjna rola przypisywana w mediach takim innowacjom jak przetwarzanie w chmurze, analiza wielkich zbiorów danych, sztuczna inteligencja, internet rzeczy czy zaawansowana robotyka jest wyolbrzymiana i – przynajmniej w Europie – nie ma realnego wpływu na tempo rozwoju gospodarczego. Byłoby to dziwne, bo już dawno stwierdzono, że technologie teleinformatyczne i robotyka są kluczowo ważne dla szybkiej poprawy produktywności ze względu na swój wszechstronny charakter i w konsekwencji na wielki potencjał korzystnego oddziaływania na wszystkie sektory gospodarki.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację