Dziś mamy opowieść o „solidarności na gwoździu". Solidarności z niepełnosprawnymi, która miała być sfinansowana z kieszeni najlepiej zarabiających Polaków w formie daniny solidarnościowej. Bogaci nie zbiednieją, a pieniądze dla potrzebujących będą jak znalazł – zachwalali daninę autorzy. Bystrzy słuchacze od razu zapytali, dlaczego pomoc nie może nadejść po prostu ze strony budżetu? Znajdującego się przecież w kondycji tak wyśmienitej jak nigdy? Logicznej odpowiedzi się nie doczekali.
A gdy na światło dzienne wyszedł projekt dotyczący powołania Solidarnościowego Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych stało się jasne, że całe to mówienie o daninie ma wartość... gwoździa. Bo fundusz zostanie sfinansowany z kieszeni każdego przedsiębiorcy w Polsce. W jaki sposób? Stary i sprawdzony w wielu przypadkach – za pomocą Funduszu Pracy.
Fundusz ten – zasilany składkami płaconymi przez pracodawców – w teorii powinien być przeznaczony na rozwój rynku pracy. Czyli na zasiłki, szkolenia itd. Ale pieniądze są stale rozszabrowywane. Na specjalizacje lekarskie, na program „Za życiem", na program „Maluch+". Fundusz jest jak skarbonka świnka, którą rząd bezustannie rozbija, żeby łatać dziury w finansach.
Teraz okazało się, że do „przyrządzenia" Solidarnościowego Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych nie wystarczy sam gwóźdź daniny ściągniętej z najlepiej zarabiających. Trzeba czegoś bardziej kalorycznego. Będzie to tłustych 640 milionów złotych rocznie z Funduszu Pracy – wynika z projektu.
Podsumujmy. Rodzice dzieci niepełnosprawnych, okupujący sejmowe korytarze, domagali się wyższych świadczeń. Żeby rozładować sytuację, rząd ogłosił, że wesprze niepełnosprawnych dodatkowymi pieniędzmi. Budżet co prawda jest w znakomitej sytuacji, ale środki będą pochodzić z kieszeni najlepiej zarabiających.