W nabożnym skupieniu zapoznałem się z prywatnymi wynurzeniami urzędującego doradcy prezesa NBP nt. katastrofy, jaką niesie ze sobą dla Europy wspólna waluta (Cezary Mech „Eurotragedia", „Rzeczpospolita", 22 maja 2019 r.). Łatwe to nie było, bo klarowność wywodu pozostawiała co nieco do życzenia. Pomijam milczeniem polityzujące dyskusje o euro, pozostające na żenującym nieraz poziomie wtręty i wycieczki doradcy prezesa pod adresem adwersarzy.
Uchwycenie linii wywodu byłego wiceministra finansów ułatwiło mi to, że miałem już okazję zapoznać się z publikacjami przywoływanymi przez Cezarego Mecha dla poparcia jego głównej tezy. Stąd – jak mi się wydaje – pojąłem nie tylko czołowy zarzut pod adresem euro, stawiany przez pana Mecha, ale i dostrzegłem kilka drobnych uchybień i przemilczeń w wywodzie czcigodnego Autora, przywołującego z aprobatą prace Ashoki Mody'ego czy Alessandro Gasparottiego i Mathiassa Kullasa.
Właśnie do brakujących ogniw chcę nawiązać. Tajemnicą nie jest wielokroć przywoływany z niejaką satysfakcją przez przeciwników euro nierówny podział korzyści między krajami strefy wspólnego pieniądza, czy – ujmując rzec w kategoriach makroekonomicznych – realna dekonwergencja, która nastąpiła w miejsce oczekiwanej po przyjęciu euro konwergencji. Mniej rzetelni przeciwnicy euro pomijają milczeniem przyczyny dekonwergencji. Ci bardziej poprawni warsztatowo nie wahają się ich wskazać. Utrata konkurencyjności, bo to ona w średnim i długim okresie jest praprzyczyną realnej dekonwergencji gospodarek Północy i Południa strefy euro, nie była w prostej linii następstwem wprowadzenia tej waluty. Bezpośrednią przyczyną była samobójcza, w pełni autonomiczna polityka gospodarcza, która doprowadziła niektóre kraje do gigantycznego rozjazdu płac i produktywności oraz katastrofalnego rozziewu między bilansem sektora finansów publicznych i wysokością wypłacanych transferów.
Do wybuchu kryzysu strefa euro nie dysponowała narzędziami dyscyplinującymi wewnętrzną politykę fiskalną krajów UE. Dziś Unia już ma zaczątek takich instrumentów wymuszających wewnętrzną dewaluację przy braku możliwości dostosowań kursowych. I żeby było jasne, nie są to instrumenty doskonałe ani bezbolesne. Ale działają, o ile są konsekwentnie stosowane. Zaświadczają o tym nie tylko pokryzysowe przykłady Hiszpanii, Portugalii, Grecji, ale też – na drugim biegunie – Włoch.
Linia Renu
Kwestia systemowych zróżnicowań wewnętrznych, wpływających na działanie UE, ma zresztą szerszy, wręcz kulturowy wymiar. W głośnej pracy z 2016 r. „The Euro and the Battle of Ideas" Markus Brunnermeier, Harold James i Jean-Pierre Landau wskazują na najważniejsze różnice w podejściu do kwestii kryzysowych w Europie, sytuując podział na linii Renu. Ich zdaniem Europejczyków dzieli podejście do takich spraw: