Co łączy sprawy Biedronia i Jaroszewiczów - komentuje Tomasz Pietryga

Zaginięcie akt sądowych sprawy Roberta Biedronia kompromituje wymiar sprawiedliwości.

Publikacja: 11.05.2019 18:00

Co łączy sprawy Biedronia i Jaroszewiczów - komentuje Tomasz Pietryga

Foto: Fotolia.com

Pamiętam, jak przed laty wybuchały kolejne afery związane z zaginięciem akt sądowych. Tak było chociażby w głośnej sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Pobrane w dniu zabójstwa odciski linii papilarnych zaginęły w sądowym archiwum. Bezpowrotnie utracono też szansę na wyjaśnienie zagadki samobójstwa Ireneusza Sekuły. Z akt znikły bowiem negatywy i odbitki zdjęć ran byłego ministra. A w sprawie gangu „Oczki" zaginięcie miało jeszcze inny wymiar. Część akt sądowych zjadł pies jednego z sędziów, który zabrał dokumenty do domu.

Czytaj też:

W sądach giną akta. Nie tylko Biedronia

Nie ma akt – nie ma sprawy Roberta Biedronia

Zwrot w sprawie Jaroszewiczów

Sprawa Roberta Biedronia i zaginionych akt o znęcanie się i spowodowanie uszczerbku na zdrowiu własnej matki przypomina te poprzednie. Też dotyczy znanej osoby, ba, polityka, który przedstawia się jako przyszły kandydat na premiera. Co nie jest bez znaczenia, gdyż opinia publiczna powinna poznać szczegółowo przeszłość osoby, która chce pretendować na tak wysokie stanowiska w państwie. I pewnie gdyby tak nie było, sprawa by nie wyszła na jaw, bo nigdy nie zainteresowaliby się ją dziennikarze. Bo faktem jest, że większość sądowych akt gnie w sądowym zaciszu, w dyskrecji lub przez zwykłe niedbalstwo, a zaginięcie wychodzi na jaw po latach, gdy się okazuje, że akta są akurat potrzebne lub ktoś ich z jakiegoś powodu poszukuje.

Oficjalna ilość zaginień to kilkaset rocznie, a rzeczywista liczba ze względu na tony papieru produkowane przez każdy sąd jest po prostu nieokreślona, niemierzalna. Jest jednak wspólny mianownik między zaginięciem akt Jaroszewiczów przed laty a sprawą Roberta Biedronia, która wypłynęła w tym roku: to prosty wniosek, że w takich sprawach w polskich sądach niewiele się zmieniło, mimo postępu technologicznego, elektronizacji, nowoczesnych środków ochrony bezpieczeństwa, monitoringu, komputerów itd. Oczywiście trudno przesądzić, co jest przyczyną zaginięcia czy celowe działanie czy bałagan, przyczyny bywają różne. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest to kompromitacja wymiaru sprawiedliwości. A w funkcjonowaniu Temidy mimo kolejnych dekad niewiele się zmieniło. Procesy trwają tak samo długo, jak trwały, a akta giną tak samo, jak ginęły. Zapraszam do lektury najnowszego dodatku "Sądy i Prokuratura".

Pamiętam, jak przed laty wybuchały kolejne afery związane z zaginięciem akt sądowych. Tak było chociażby w głośnej sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Pobrane w dniu zabójstwa odciski linii papilarnych zaginęły w sądowym archiwum. Bezpowrotnie utracono też szansę na wyjaśnienie zagadki samobójstwa Ireneusza Sekuły. Z akt znikły bowiem negatywy i odbitki zdjęć ran byłego ministra. A w sprawie gangu „Oczki" zaginięcie miało jeszcze inny wymiar. Część akt sądowych zjadł pies jednego z sędziów, który zabrał dokumenty do domu.

Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?