Nawet w normalnych i typowych warunkach prowadzenia działalności zdarzają się w relacjach między podmiotami gospodarczymi konflikty i poważne spory. W zależności od ich intensywności trafiają one do sądów, instytucji arbitrażowych czy organów egzekucyjnych. W ten sposób opóźniają, bądź nawet unicestwiają zadania, które miały być realizowane wspólnie.

Najczęściej chodzi – jak zwykle – o pieniądze. To one, a właściwie ich brak może doprowadzić do upadłości nie tylko marne biznesy, ale i te, które kiedyś były kwitnące. Dlatego prawnicy (dziennikarze także) ostrzegają. Warto by przedsiębiorcy dokonali przeglądu zawartych umów, ocenili szanse ich realizacji, sprawdzili wszelkie przewidywalne ryzyka. Zajrzeli do kont i rachunków bankowych, policzyli co mają w podręcznych kasach, sejfach, papierach wartościowych, magazynach, na budowach, w serwisach, podliczyli sumy do zapłaty na fakturach. Nie ma co liczyć na cud. Jeśli nie jest najlepiej i wraz z wirusem zbliżają się czarne chmury, to nadchodzi pora, by chwycić za telefon lub zacząć pisać maile. Do kogo? Do wierzycieli i banków. Oni też chcą odzyskać swoje pieniądze. Najprawdopodobniej podejmą negocjacje i na przykład rozłożą coś na raty albo zajmą się renegocjacją postanowień umownych. A na tym dłużnikom zależy najbardziej. Zresztą nie tylko im, ale wierzycielom i kontrahentom także, bo płyną na tej samej łódeczce, co dłużnicy.

Na koniec, po co to wszystko. Odpowiedź jest prosta: by wygrać z koronawirusem.

Warto zapoznać się z tekstem Anny Skrobały „Warto negocjować zadłużenie i układy spłaty", Tomasza Sadurskiego „Lepsza restrukturyzacja niż upadłość" i Damiana Dobosza „Czy zobowiązania powstałe w wyniku zawarcia umowy najmu w galeriach wygasną".