Dyrektywa unijna skupia się na interesach producentów

5 mln osób podpisało największą w historii petycję online, sprzeciwiającą się przyjęciu dyrektywy o prawie autorskim. Skwitowanie tego masowego ruchu sprzeciwu jako wymysłu wielkich korporacji jest wyrazem lekceważenia - pisze w polemice przedstawiciel Google.

Publikacja: 15.03.2019 13:06

Dyrektywa unijna skupia się na interesach producentów

Foto: Bloomberg

„Każdy ma prawo do własnej opinii, ale nie do własnych faktów" - mając w pamięci te słowa, z zainteresowaniem przeczytałem opinię pana Marka Kościkiewicza nt. obecnie dyskutowanej reformy prawa autorskiego w Unii Europejskiej („Gra o czyste zasady w internecie", „Rzeczpospolita" 1 marca).

Niestety, panu Kościkiewiczowi w tym krótkim tekście udaje się zmieścić pokaźną ilość informacji nieprawdziwych, wprowadzających czytelników w błąd i tworzących fałszywy obraz istoty projektowanych przepisów i ich znaczenia, nie tylko dla firm świadczących usługi online, ale także dla ich użytkowników. Najbardziej rażąco nieprawdziwa informacja dotyczy wysokości wynagrodzeń wypłacanych przez firmy internetowe twórcom. Ta informacja jest często rozpowszechniana przez niektórych przedstawicieli ZAiKS, mimo pełnej świadomości tego, że jest nieprawdziwa. Pan Kościkiewicz twierdzi, że twórcy otrzymują tylko 1,3 proc. zysku związanego z ich twórczością obecną na YouTube. Fakty są takie, co każdy może zweryfikować bez trudu, że twórca umieszczający swoje treści w serwisie otrzymuje co najmniej połowę z przychodu (nie zysku) generowanego przez reklamy umieszczane przy jego treściach. Jedynie w ciągu ubiegłego roku YouTube wypłacił samej tylko branży muzycznej 1,8 mld dol. z tytułu przychodów z reklam.

Podobnie nieprawdziwe jest twierdzenie, jakoby dyrektywa o prawie autorskim dotyczyć miała jedynie wielkich graczy. Dla przykładu, co prawda w dyrektywie wprowadzono pewne wyłączenia od stosowania jednego z jej przepisów dotyczących filtrowania treści (art. 13), ale dostawca usługi będzie mógł z nich skorzystać jedynie przez pierwsze trzy lata działalności, po czym straci tę możliwość, bez względu na to, czy będzie nadal spełniał pozostałe kryteria wysokości przychodów czy liczby użytkowników. To pokazuje, że to sprawa nas wszystkich: biznesów małych i dużych, ale też internautów, którzy stracą na ograniczaniu działania platform, w tym lokalnych.

Sprawa wynagrodzeń dla twórców jest niepodważalna: należą im się za ich dzieła dostępne w komercyjnych serwisach. Jednak same przepisy omawianej dyrektywy wcale tego nie zagwarantują, bowiem głównie skupiają się na zabezpieczeniu interesów producentów. Spowodują natomiast poważne utrudnienia w działalności każdej platformy udostępniającej jakiekolwiek treści umieszczane na niej przez użytkowników. Przeciwko temu protestują nie tylko duże i małe firmy internetowe, ale też setki naukowców, obrońcy praw człowieka, luminarze internetu, tacy jak Jimmy Wales czy sir Tim Berners-Lee, organizacje konsumenckie a nawet specjalny sprawozdawca Narodów Zjednoczonych ds. wypowiedzi David Kaye.

5 mln osób podpisało największą w historii petycję online, sprzeciwiającą się przyjęciu dyrektywy. Skwitowanie tego masowego i wynikającego z zupełnie różnych pobudek ruchu sprzeciwu jako wymysłu wielkich korporacji jest wyrazem lekceważenia wszystkich, którzy w nim uczestniczą. Szczególnie rażącym, że często opartym na fałszywych argumentach. Apelujemy do decydentów, aby wzięli pod uwagę powyższe obawy podczas decydującego głosowania oraz podczas procesu implementacji dyrektywy, który później nastąpi.

Autor jest menedżerem ds. polityk publicznych w Google Polska.

„Każdy ma prawo do własnej opinii, ale nie do własnych faktów" - mając w pamięci te słowa, z zainteresowaniem przeczytałem opinię pana Marka Kościkiewicza nt. obecnie dyskutowanej reformy prawa autorskiego w Unii Europejskiej („Gra o czyste zasady w internecie", „Rzeczpospolita" 1 marca).

Niestety, panu Kościkiewiczowi w tym krótkim tekście udaje się zmieścić pokaźną ilość informacji nieprawdziwych, wprowadzających czytelników w błąd i tworzących fałszywy obraz istoty projektowanych przepisów i ich znaczenia, nie tylko dla firm świadczących usługi online, ale także dla ich użytkowników. Najbardziej rażąco nieprawdziwa informacja dotyczy wysokości wynagrodzeń wypłacanych przez firmy internetowe twórcom. Ta informacja jest często rozpowszechniana przez niektórych przedstawicieli ZAiKS, mimo pełnej świadomości tego, że jest nieprawdziwa. Pan Kościkiewicz twierdzi, że twórcy otrzymują tylko 1,3 proc. zysku związanego z ich twórczością obecną na YouTube. Fakty są takie, co każdy może zweryfikować bez trudu, że twórca umieszczający swoje treści w serwisie otrzymuje co najmniej połowę z przychodu (nie zysku) generowanego przez reklamy umieszczane przy jego treściach. Jedynie w ciągu ubiegłego roku YouTube wypłacił samej tylko branży muzycznej 1,8 mld dol. z tytułu przychodów z reklam.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację