Trudno dziś być kibicem. Chociaż od dawna wiadomo, że to „pieniądze mówią", to jednak rzadko krzyczą tak głośno, jak na boisku do piłki nożnej. Futbol rządzi umysłami fanów na całym świecie, nie są to jednak rządy demokratyczne. Całą śmietankę spijają najwięksi i najbogatsi, reszcie zostawiając ochłapy. Zadbali o to szefowie UEFA i największych lig, tworząc – każdy na swoim podwórku – doskonałe maszyny do zarabiania pieniędzy, w których liczy się odpowiednio sprzedany „produkt", ale na pewno nie kibic.

Z jednej strony, mamy więc bliskie perfekcji relacje z meczów, za prawa do których stacje telewizyjne płacą kwoty prawdziwie astronomiczne. Z drugiej, coraz wyższe ceny biletów i powtarzające się protesty bezsilnych fanów. A w tle informacje o kolejnych umowach ze sponsorami, milionach od reklamodawców, rosnącej sprzedaży koszulek i gadżetów. Tak żyje piłkarska elita. I to finansowe perpetuum mobile (albo – jak chcą niektórzy – napompowana już solidnie bańka) wciąż przyciąga nowych, bajecznie bogatych inwestorów.

Finansowa przepaść się powiększa, a futbol staje się do bólu przewidywalny. Dlatego coraz częściej słychać głosy, że „coś musi się zmienić". Może katalizatorem tych zmian będzie finansowe zaangażowanie fanów, nie tylko poprzez kupowanie karnetów, ale udziałów w klubach? Dzięki internetowi możliwości są tu ogromne. A sukces zbiórki pomagającej w ratowaniu Wisły Kraków ma szansę stać się impulsem odczuwalnym daleko poza granicami Polski. Założyciel platformy Beesfund, na której kibice w 24 godziny zebrali potrzebne Wiśle 4 mln zł, mówi, że zainteresowanych emisjami jest już ponad 20 innych klubów.

Wisła jest pierwsza. Jeśli jej się uda, może stać się inspiracją dla świata, rozpoczynając efekt kuli śniegowej. Ktoś powie, że pieniądze zebrane na podźwignięcie klubu z dna trudno nazwać początkiem rewolucji, która miałaby odmienić futbol. Zgoda. Ale przecież każdy z największych piłkarskich klasyków zaczyna się od mało spektakularnego podania do tyłu.