Ogłoszony właśnie ranking „Rzeczpospolitej" pokazuje, że Szkoła Główna Handlowa umocniła się na pierwszej pozycji zestawienia uczelni, które najczęściej kończyli prezesi dużych firm. Wprawdzie nadal najwięcej szefów ma dyplom politechniki, ale z roku na rok dominacja szkół technicznych spada. Nic nie ujmując absolwentom uczelni technicznych, inżynierom – to dobra zmiana. Zdobywali oni wykształcenie w czasach, gdy w Polsce nie było wolnego rynku. Mało kto słyszał o marketingu i nowoczesnych technikach sprzedaży. Nie kształcono na większą skalę menedżerów, nie uczono zarządzania. To nie było potrzebne. Strategię biznesową wyznaczała partia. Wymarzoną przez wielu rodziców ścieżką kariery dla dzieci były studia techniczne. W wielu firmach na stanowiska kierownicze awansowano inżynierów, zwłaszcza jeśli akurat zdradzali jakieś talenty menedżerskie. Wystarczy wspomnieć karierę serialowego 40-latka z czasów PRL, czyli inżyniera Karwowskiego.

Po 1989 r. sytuacja się zmieniła. Wybuch przedsiębiorczości i wolny rynek sprawiły, że młodzi zaczęli interesować się sposobami efektywniejszego prowadzenia firm. Uruchamiane i rozbudowywane na uczelniach wydziały ekonomii i zarządzania pękały w szwach. Wydawało się, że wszyscy studiują zarządzanie. Ci, którzy akurat wybrali inne kierunki, nawet nieco z tego pokpiwali. Po 30 latach okazuje się, że nie mieli racji. Stery w największych polskich firmach przejmuje pokolenie wykształcone w latach 90. na wydziałach ekonomii i zarządzania. Ci, którzy zostali profesjonalnie przygotowani do tego, by zarządzać finansami przedsiębiorstwa, wiedzą, jak ustawić produkcję, żeby się sprzedawała, i jak konkurować w warunkach wolnego rynku. Firmy i gospodarka mogą tylko na tym zyskać.

Ale to nie koniec. Za kilka lat do głosu w polskich firmach zaczną bowiem dochodzić osoby, które w poszukiwaniu wiedzy i umiejętności ruszyły na studia za granicą. To dzieci ludzi, którzy kariery robili w latach 90. Po 2004 r. mają jeszcze łatwiej. Przed młodymi ludźmi z naszego regionu Europy otwiera się coraz więcej zagranicznych uczelni. Mało tego, same przyjeżdżają do nas łowić najzdolniejszych. Okazuje się przy tym, że studiowanie za granicą nie musi być wcale bardzo drogie. Czesne na uczelniach w wielu krajach zachodniej Europy nie jest wysokie, dostępne są tanie kredyty na pokrycie kosztów nauki. A zagraniczne uczelnie, obok często lepszych warunków, dają szansę zdobycia doświadczeń z różnych krajów i kultur, cennych w zglobalizowanym świecie. To, co możemy zrobić, to powalczyć, by młodzi, wykształceni specjaliści wracali do kraju i tu kontynuowali kariery. Nasze firmy będą dzięki temu bardziej różnorodne, bardziej otwarte na świat i lepiej go rozumiejące. Z korzyścią dla całej gospodarki.